Poniedziałek rano to nigdy nie jest dobry czas na ambitne pomysły, tym razem było inaczej. Gdy mój budzik zadzwonił o 6.31 wymyśliłam przynajmniej 11 powodów by jeszcze zostać w łóżku i nie jechać na żadne spotkanie z artystą. Jednak ponieważ postanowiłam, że nigdy już nie oddam niczego walkowerem i jeśli czegoś nie uda mi się zrobić to nie dlatego, że się tam nie pojawiłam… Ten argument może mało przekonywujący, jednak sensowny, przeważył szale. Wstałam więc i dotarłam do Janowa, gdzie nasz wykładowca, zorganizował dla nas zajęcia.
Spotkanie miało się odbyć w Szybie Wilson. Przyznam szczerze, ze wstydem (rzecz jasna) nie udało mi się odwiedzić tego miejsca wcześniej, nie wiem jak to możliwe, ale to prawda, z wstydem przyznaje, że to moja pierwsza wizyta. Miejsce jest bajeczne!! Arcyciekawie!! Jestem wielką fanką robienia czegoś z niczego, oraz darowywania drugiego życia starym przedmiotom, stąd m.in uwielbienie dla loftów. Czyli mieszkań, sklepów, galerii -rożnych przestrzeni użytkowanych przez człowieka, wygospodarowanych w budynkach starych fabryk, zakładów przemysłowych itd. W tym przypadku jest to szyb kopalniany – zaadaptowany na galerię sztuki nowoczesnej. Jaki efekt? Piorunujący! Prezentowane dzieła, są dziełami artystów z tej ziemi, ze Śląskiej ziemi, a więc ludzi, dla których szyby kopalni i kominy hut, są pejzażem dnia codziennego i silnie wpisują się w nich życie. Stąd poczucie prawdziwej symbiozy dzieła z murami galerii, które przenikają się nawzajem dopełniając całości.
Już przy samym wejściu zostajemy rozbrojeni przez komiczne powitanie – towarzysza Lenina, który dumnie spoziera na wchodzących do galerii, spod swej Mikołajowej czapy:) Pierwsze sale, pełne są kolaży, zestawionych z przedmiotów, które na pierwszy rzut oka, sprawiają wrażenie przypadkowych odpadków, wyzbieranych spod osiedlowego kontenera. Jednak gdy staniemy na dłużej przed taką instalacją, można dojrzeć w niej coś więcej niż tylko specyficzną formę utylizacji odpadów… Nie da się ukryć, że niezwykle pomocny w tego typu analizie jest tytuł, który, (jak tu poniżej) może naprowadzić nas na tok myślenia artysty. Jednak dzieła abstrakcyjne, nieprzedstawiające, niefiguratywne, mają jedną cudowną cechę, której nie posiadają dzieła klasyczne, dają nam wielość możliwości interpretacyjnych. Oprócz tej o której myślał sam artysta tworząc dzieło, możemy sami za sprawą własnej fantazji, podążać ścieżkami wyobraźni, zainspirowani do myślenia. Dzieło wcale nie musi zachwycać, ważne, by poruszało naszą wyobraźnię, skłaniało do głębszych refleksji. Wyzwalało emocje: oburzenie, złość, frustracja, wzruszenie, żal, smutek, euforie -jest cały wachlarz możliwości.
Inkwizycja
W galerii znajduje się wspaniała kolekcja dzieł Karola Wieczorka, jest ona bardzo kompletna i pozwala chociaż pobieżnie zaznajomić się z rozwojem twórczym artysty, na przestrzeni minionego półwiecza. Jest to sztuka, z której wieje surrealizmem, który jest ucieczką artysty we własny świat. W starszych dziełach był to sposób by przełamać komunistyczny kod szarości, przekraczając granice jakie wyznaczał system. Dziś oddziałuje na widza równie silnie, wprowadzając go w melancholijny świat naszkicowany wyraźną, dbającą o szczegóły kreską.
Jednak głównym celem naszej wizyty w tym miejscu, było spotkanie z wybitnym polskim post-modernistą, Markiem Kamieńskim. Mieliśmy niezwykłą, naprawdę rzadko trafiającą się możliwość obcowania z wybitnym dziełem – w towarzystwie samego autora, który ciepłym pełnym pasji i fantazji głosem, opowiadał naszej nielicznej grupie o tym co chciał wyrazić za pomocą własnych obrazów. Pan Marek, chciał zacząć chronologicznie, więc skierował nas do magazynu, zamkniętego na co dzień dla zwiedzających, gdzie mogliśmy zobaczyć jego pierwsze przełomowe prace. (niestety z przejęcia zapomniałam zrobić zdjęcia…).
Był to obraz „Dinozaury” z 1986/88 (którego mogłam zobaczyć tylko fragment, ponieważ był zawieszony tyłem a jego wielkie gabaryty utrudniały jego obrócenie w maleńkim magazynie).
oraz Motorhead 1989 r.,
który zaprezentował się nam już w pełnej krasie. Artysta żartobliwie opowiadał, że większość ludzi do dziś myśli, iż przedstawiony mężczyzna to Bruse Lee … Autorowi chodziło oczywiście o ukazanie wokalisty zespołu Motorhead. Jednak nie przedstawienie, a faktura i wykorzystane techniki są tu istotne To za ich sprawą Kamienski, nawiązuje do dzieła – z którego , jak samo powiedział „nie może się wyleczyć” czyli z „Panien z Avignon” Picassa, w których to wielki mistrz zastosował trzy odmienne techniki zaczynając od lewej strony obrazu, podobnie uczynił nasz artysta. Nie muszę chyba mówić, ze reprodukcja, na powyższym zdjęciu w żaden sposób nie oddaje intensywności barw jakie zastosował Pan Marek oraz bajecznej faktury, która wręcz wychodzi do widza.
Kolejne prace, wywieszone były już oficjalnie w Średniej Sali. Pierwszą z nich jest „Mc Mick” z 2005 roku
Jest to praca, która nawiązuje w sposób jawny do wielkiego barokowego dzieła Michelangelo Merisi, czyli Caravaggia. nawiązanie jest zupełnie swobodne i w rzeczywistości jest tylko pretekstem do ukazania, spraw ważnych. przydomek Mc – nie jest nadany bez powodu. Automatycznie naprowadza obserwatora na trop – McDonalda, z którego już łatwo wyczytać zjawisko makdonaldyzacji. Pan Marek zwraca jednak uwagę, że gdy powstawała jego praca – czyli w 2005 roku, pojęcie makdonaldyzacji politycznej – nie było jeszcze powszechne. Nie tylko przedrostek (przed naszym „mikelangelo”) jest tropem, również drugi wiklinowy koszyk, który pojawia się na obrazie, aby przysłonić owoce, jest nawiązaniem do najsławniejszych bułek świata, masowo produkowanych w wspomnianych sieciówkach. Obraz ten jest niezwykły również z powodu swej faktury, nakładana wielokrotnie farba, w wielu warstwach utworzyła grubą i ciężką skorupę, dając fantastyczny efekt. Obraz ten powstał w dwóch nieco rożnych egzemplarza, obydwa można zobaczyć w Szybie Wilson. Druga wersja obrazu, powstała wcześniej – jest nieco mniejsza i pozbawiona górnego koszyka.
„385” 2008 r.
To dzieło o enigmatycznym tytule i bajecznej kolorystyce, zachwyciło mnie bez reszty. A historia o wachlarzu inspiracji jaki doprowadził do powstania tego dzieła w jego obecnej wersji – prawdziwie mnie zafascynował. Punktem wyjścia dla powstania tego obrazu, była jedna z najpopularniejszych okładek płytowych świata a więc –
The Abbey Road, do stworzenia, której na 15 minut zamknięto tytułową ulicę i wykonano przechodzącym przez pasy Beattelsom 8 zdjęć, z których udało się wybrać to wieńczące okładkę albumu. To zdjęcie zainspirowało artystę do namalowania „385”. Kamiński od początku jednak wiedział, że skupi się na trzech postaciach by dopełnić idealnej kompozycji. Obok pop kultury, równie silnie oddziaływała na malarza, sztuka egipska, czego dał wyraz szczególnie w tworzeniu środkowej postaci, pokrywając jej ciało 28 różnobarwnymi deseniami, które miały wyrażać tezę, z którą spotkał się autor, jakoby wszystkie możliwe ornamenty zostały wymyślone u wybrzeży starożytnego Nilu. Również hieroglify znajdujące się nad głową postaci z lewej strony obrazu, są jawnym wyrazem tej fascynacji. Są to pierwsze znaki – pochodzące z mitycznej opowieści, o życiu i cierpieniu Ozyrysa, który stoczył bój z swym bratem Setem, który poćwiartował go na kawałki i rozrzucił po rożnych stronach świata. Elementy te pozbierała jego żona Izyda, jednak członka nie udało się odnaleźć.. Ciekawym motywem jest samotna dłoń znajdując się obok wspomnianych herioglifów, autor zdradza, że to jeden z przejawów jego Picassowskiej fascynacji. Owa dłoń pochodzi z ukochanego obrazu „Panny z Avignon” w którym malarz doszukał się niepasującej do żadnej z panien zbłąkanej ręki, którą postanowił akcentować jak hołd artysty artyście.
Kolejnym ostatnim już dziełem, jest obraz pt.: „Beatlesom bez których…” z 2011 roku
To naprawdę niezwykłe dzieło, z nieskrywaną radością powiesiłabym je we własnym mieszkaniu. jego intensywne barwy przykuwają uwagę, zauważyłam je więc odraza po wejściu do średniej sali. Przyglądałam się mu samotnie starałą się usilnie rozpoznać jak najwięcej znanych z świata pop kultury elementów… Z niektórymi udało mi się trafić, inne pozostały dla mnie zgadką, którą rozwikłał artysta, swą barwną opowieścią, wychodząc jak poprzednio od inspiracji po realizację, karmiac nas własnymi refleksjami na temat dzieła.
Tytuł po części zdradza inspirację, jaką kierował się artysta, jest to podobnie jak poprzednio okładka albumu The Beatles – „Sierżant Pieprz”
Skumulowane na zdjęciu postacie oraz czwórka artystów na środku przypominających muszkieterów, wpłynęła na artystę. Kamieński zdradza nam, że początkowo chciał przedstawić czterech czołowych XX wiecznych artystów żydowskiego pochodzenia: m.in Salvadora Dali czy Franca Kafkę. Ostatecznie odstąpił od swego postanowienia, decydując się na przedstawienie innych artystów wśród nich swego mistrza Pabla Picassa. Artysta – nie powiela ślepo swej pierwotnej inspiracji lecz modyfikuje ją twórczo, nakładają na nie kolejne warstwy inspiracji płynących na niego z świata klasyki i pop kultury. Jednym z źródeł takiego natchnienia była przeczytana informacja o wyrzuceniu, niemodnych już figur woskowych z gabinetu Madame Tissot, to częściowo one pokryły puste miejsca na płótnie, oddając jakby hołd, porzucony, wykorzystanym i niebawem zapomnianym przez pop kulturę „ikonom” wśród nich bokser, którego nazwiska nie zapamiętałam, oraz żona królika Rogera – Jessica Rabbit. Nie zabrakło tu również odnośników do wielkiego mistrza -artysty. Oprócz jego wspomnianego już portretu, po prawej stronie obrazu znajduje się zaskakujące przedstawienie kobiety siedzącej na bidecie. Skąd ono pochodzi? Kamieński zagłebiając się w literaturę poświęconą Picassowi, wyczytał o niespełnionej pierwotnej wizji „Panien z Avignon”, w której jedna z prostytutek miała być ujęta własnie w tej pozycji. Artysta postanowił więc wyrazić niezrealizowaną myśl mistrza – dając jej nowe życie we własnym dziele. Łącząc tym samym dwa światy twórcze, swój własny i jego dawno miniony. Po przeciwnej stronie, w lewym skrzydle dzieła – postać Andy’ego Warhola – w ogromnym bucie, który ma opowiadać historie artysty, który podobno nim stał się indywidualnym twórca, był najwybitniejszym rysownikaiem butów w Ameryce lat 50 XX wieku.
Powyżej tryptyku znajduje się dodatkowe płótno zaburzające geometrię kompozycji, jednocześnie jednak doskonale je uzupełniające. Zapytałam pana Marka, skąd pomysł na tego typu kształt. Odpowiedź okazał się bardzo prosta. Kazał nam zasłonić dłonią górną ( z pozoru zbędą) cześć obrazu i zapytał czy całość nie wydaje się duszna i przytłaczająca. Chciał więcej tlenu – dla swych bohaterów. Bał się zarzutu – zatłoczenia, które jest widoczne na okładce zespołu. Stąd nietuzinkowy pomysł – z dodaniem poziomego płótna, w którym zamieścił, znaną z wcześniejszych dzieł, picassowską dłoń, oraz dwa symbole nawiązujące do Salvadora Dali, symbol płodności- jajko, oraz twarz kobiety. Na obrazie występuje o wiele więcej postaci, nie chce jednak odbierać Wam przyjemności rozpoznawania pozostałych symboli i doszukiwania się własnych interpretacji.
Dodam tylko, że w woli sprostowania pan Marek, żartobliwie zaznaczył iż wąsata postać – to nie Borat:)
Co jest najcudowniejsze w twórczości Marka Kamieńskiego? Że jest ona nowatorska, mimo iż nawiązuje do klasyki. Artysta dokonuje bajecznych kompilacji starego z nowym. Jego miks klasyki z pop kulturą daje niezwykły rezultat, skłaniający do refleksji i samodzielnych poszukiwań. To spotkanie było magiczne. Pozwoliło mi dojrzeć więcej niż przysłowiowe „drugie dno”, było podróżą wgłąb inspiracji artysty, pozwalającą wnikliwie poznać twórczość malarza i zrozumieć jej motywy.
Jeśli macie tylko możliwość zajrzyjcie do Szybu Wilson zróbcie to, przysięgam, że warto.
Niestety 2 godziny to zbyt mało by ogarnąć wzrokiem taką ilość świętych dzieł. Nie mówiąc już o tym, aby móc je przeżyć dogłębnie i przeanalizować, zachłysnąć się nimi bądź oburzyć. Za mało nawet by w każdym prześledzić kreskę artysty i jego koloryt. Dlatego też świadoma nie możliwości zobaczenia wszystkiego – tak jakbym sobie tego życzyła Skupiłam się na Wieczorku i dziełach w tym dniu najważniejszych, czyli twórczości artysty Marka Kamieńskiego. Z premedytacją omijałam szerokim łukiem małą salkę poświęcona Grupie Janowskiej i 1-wsze piętro, z którego spozierały na mnie zachęcająco prace samego Erwina Sówki. Od dawna moje myśli krążą wokół tych artystów, mam wobec nich jednak zbyt wielkie oczekiwania by – pierwsze spotkanie odbyć tylko przelotem. Dlatego jednym z moich postanowień na długi weekend jest złożyć owym panom ( o których chciałabym powiedzieć więcej następnym razem) dłuższą wizytę. Tymczasem rzuciłam tylko okiem na pocztówkowe reprodukcje.
This post has already been read 2537 times!