Relacja z naszego dnia w Helsinkach
Niedawno pisałam o tym jak wielkim zaskoczeniem była dla mnie wizyta w Helsinkach. Teraz chciałabym szerzej opowiedzieć o tym cudownym dniu, który spędziliśmy w fińskiej stolicy. Na wstępie muszę zaznaczyć, że zdjęcia są trochę inne niż zazwyczaj, bowiem w Rosji zostawiłam ładowarkę do baterii, a mój aparat wytrzymał tylko godzinę, jednak nawet to nie zepsuło mojego nastroju, nauczyłam się w ostatnich miesiącach nie przejmować takimi drobnostkami. Robiłam zdjęcia telefonem, jednak większość fotografii w dzisiejszym poście pochodzi z aparatu moich przyjaciół z bloga Na Putu) Po bajecznej podróży promem w chłodny lipcowy poranek, dotarliśmy do Helsinek. Naszą podróż zaczęliśmy od wizyty w supermarkecie. Z góry zakładaliśmy, że jedzenie na mieście w fińskiej stolicy nie jest na naszą kieszeń. Za 50 centów za sztukę zaopatrzyliśmy się w tradycyjne fińskie pierożki, które nazywają się tu : Karjalanpirakat ( nie dam rady tego powtórzyć:P). Jest to rodzaj otwartego pieroga ze spodem wykonanym z mąki przenno-żytniej oraz otwartej góry wypełnionej zapieczonym ryżem, pure z ziemniaków bądź z marchwi.
Zadowoleni usadowiliśmy się na brzegu portu i z widokiem na odpływające promy, pochłonęliśmy nasze kanapki oraz pierożki. Po zaspokojeniu pierwszego głodu, ruszyliśmy na chybił trafił ( z mapą zdobytą w informacyjnym punkcie) mniej więcej przed siebie planując jakimś sposobem dojść do centrum miasta. Nie ograniczaliśmy się do jednej drogi, kierując się co ładniejszymi uliczkami. Tym sposobem trafiamy pod hale targową, przed którą roztaczał się uroczy pchli targ, mieliśmy szczęście trafić na cotygodniowy bazar staroci i rzeczy niepotrzebnych, które miejscowi odsprzedają innym. Można na nim kupić absolutnie wszystko, od antyków, po ubrania z ostatniej kolekcji Mango, nie wyłączając również przeróżnych badziewi.
Uwielbiam tego typu miejsca byłam więc w prawdziwym, żywiole mogąc obserwować targujących się ludzi, oraz barwne przedmioty wystawiane na drewnianych stołach, które same w sobie tworzyły coś na wzór barwnego kolarzu.
jak zawsze, wszystkiego muszę dotknąć i spróbować sama( inaczej się nie liczy)
Z dworca ruszyliśmy secesyjnymi uliczkami w stronę centrum. Przypadkiem natrafiliśmy na ciąg sklepów poświęconych dekoracji wnętrz. To prawdziwy raj dla pasjonatów skandynawskiego designu, który nie kończy się na IKEI! Finlandczycy posiadają swoją własną dumę – firmę „Marimekko” której wzornictwo jest niezwykle inspirujące.
Każda kolejna witryna, odwiedzany sklep i obserwowane przedmioty, sprawiały, że miałam ochotę zamieszkać w Finlandii i urządzić sobie tutaj miłe zaciszne gniazdko w białych barwach z dodatkiem tych wszystkich cudów, które można tutaj nabyć i gdyby nie język ( niestety jeden z najtrudniejszych do opanowania w Europie) pewnie rozpatrzyłabym tą wizje całkiem poważnie. Wracając do języka – Finowie posługują się niezrozumiałym dla nas bełkotem, którego w żaden sposób nie da się zrozumieć, nie występują tu, żadne choćby podobne w brzmieniu słowa, do tych które możemy znać z języków z grupy indoeuropejskiej. Sam Tolkien zainspirowany niezwykłym brzmieniem fińskiej mowy – stworzył własny elficki, język, w oparciu o ten egzotyczny wywodzący się z ugrofińskiej grupy, bełkot.
Zostawmy tą kwestie, na całe szczęście większość napotkanych ludzi mówi doskonale po angielsku, komunikacja nie jest więc żadnym problemem.
Ten designerski raj doprowadził nas do portu. Po drodze odwiedzamy dwa kościoły. Każdy z nich jest zupełnie inny, ale łączy ich cecha wspólna wszystkiego co fińskie- prostota i doskonały styl. Jeden neogotycki, drugi do szpiku modernistyczny. Każdy jednak na swój własny sposób skromny i w tej całej swej minimalistycznej formie bardzo mi bliski. Dawno nie czułam się tak dobrze w żadnym kościele ( no może za wyjątkiem pewnego norweskiego kościółka, nieopodal Nordkapp, o którym opowiem w swoim czasie), mimo, że był on sporych rozmiarów, jego wnętrze było bardzo gustowne i wyważone. Jestem zdania, że barok zachwyca jako dzieło sztuki, ale prawdziwe duchowe ukojenie i spokój można znaleźć tylko w prostocie, bez względu na to jak nazywa się nasz bóg i jakiego jesteśmy wyznania.
Droga do portu wiodła przez bajeczną uliczkę kolorowych secesyjnych kamienic, które przywodziły mi na myśl San Francisko, jakie znam jedynie z filmów. Byłam zachwycona, każdy kolejny kilometr tej podróży sprawiał, ze zakochiwałam się po uczy w fińskiej stolicy.
Wzdłuż przystani ciągnął się długi na kilka kilometrów deptak. Z lewej strony znajdowały się kamieniczki pamiętające schyłek XIX wieku oraz park, po prawej zaś przystań oraz kamienne wysepki porośnięte gęsto drzewami ( iście fińskie!), a przed nami rozpościerał się widok na centrum, z majaczącą nad nim co raz wyraźniejszą katedra Helsińską ( luterańską). Byłam zachwycona. To jedna z bardziej magicznych chwil tego wyjazdu, Pogoda była cudowna, cieple powietrze delikatnie smagało po twarzy, rozmowa płynęła swobodnym torem, a ja czułam że to co dzieje się tu i teraz jest cudowne. Ten moment pozostanie w mojej głowie na długie lata – pod etykietą tych nielicznych magicznych chwil, beztroski i błogiego szczęścia.
Finowie miewają fantazje i pociąg do amerykańskich samochodów!
Gdy dotarliśmy do rynku, na którym codziennie od rana do 18 stacjonuje targ warzywno-rybny, natrafiliśmy od razu na sklep z pamiątkami. Wszędobylskie Muminki, które powstały w rejonie Turku stworzone przez słynną fińską pisarkę Tove Jansson. Finlandia posiada kilka symboli, które wykorzystywane są jako pamiątki oraz znak rozpoznawczy kraju – renifery, Muminki, święty Mikołaj oraz zielono-żółte tramwaje. Renifery występują wszędzie, na kubkach, ręcznikach, zastawie stołowej, ubraniach ( szczególnie szalikach oraz swetrach) ale także standardowo magnesach i przyborach biurowych, jednocześnie mięso renifera jest tutaj sprzedawane w każdej postaci. Można zjeść dosłownie wszystko z mięsem tego ślicznego rogacza!
chwila prawdziwej ekscytacji – domek Muminków w przekroju, moje marzenie z dzieciństwa, zawsze z całej bajki najbardziej interesował mnie rozkład pomieszczeń w tym ich domu, od co takie zacięcie dekoratorskie od dzieciństwa.
W takim sklepie z Muminkami dobrze mieć Martę z sobą:) ( w innych sytuacjach również, ale w tej szczególnie dobrze:)) to jej ulubiona bajka z dzieciństwa, dlatego mogłam liczyć na szybki kurs genealogii i powinowactwa wszystkich postaci jakie były kolportowane na magnesach i pocztówkach – przez Hatifnaty po Wuja Truja 🙂
Muminki, występują wszędzie, można je spotkać nawet na autobusach, wykorzystywane są do reklam produktów oraz jako ozdoby kuchenne czy nadruki na dziecięcych ubrankach. Jednym z symboli jest też wspomniany przeze mnie Mikołaj – zamieszkujący fińskie miasteczko Rovaniemi na kole podbiegunowym (ale o nim i wizycie u niego w swoim czasie). Zielono-Żółte tramwaje, które dodają niezwykłego uroku fińskiej stolicy – stanowią kultowy symbol samego miasta (nigdzie po za Helsinkami w Finlandii, nie widziałam takich).
Krążąc po rynku trafiliśmy do parku, gdzie odbywał się koncert muzyki klasycznej, na który tłumnie przybyli mieszkańcy Byłam pod wrażeniem jak miasto organizuje życie lokalnej społeczności, tworząc przestrzeń do życia na świeżym powietrzu oraz organizując eventy, które tłumnie zrzeszają miejską społeczność Rodziny z dziećmi siedzą tu w parku na kocykach, pełno jest wszędzie młodzieży siedzącej na ławkach oraz rowerzystów czy tez joggingistow. Wszystko to sprawia, że ma się ochotę pozostać w tym mieście już na zawsze, ma się wrażenie że tu ludzie naprawdę żyją i potrafią korzystać z każdej chwili.
Po drodze kupiliśmy w supermarkecie prowiant na naszą obiadokolacje, którą zjedliśmy na schodach prowadzących do helsińskiej katedry. Drożdżówka, fińskie pierożki i.. ( to co lubię najbardziej) maślanka, smakowały genialnie w takim otoczeniu, dając możliwość podczas jedzenia kontemplacji całego placu senackiego i ruchliwej okolicy z góry. Nie byliśmy jedynymi, którzy przycupnęli na schodach katedralnych, studenci, oraz liczna młodzież przychodzą tu na spotkania towarzyskie, piją piwka, jedzą ciastka.
Stąd uroczą uliczką dotarliśmy do Katedry Prawosławnej, mijając po drodze rektorat uniwersytetu oraz senat, a także dom prezydencki. Po wizycie w katedrze – kierowaliśmy się znowu zasadą, skręcania w co ładniejsze uliczki zmierzając powoli w stronę wielkiego parku, ulokowanego pięknie nad jeziorem oraz przede wszystkim, w stronę kościoła wybudowanego w skale.
Ten kościół – zrobił na mnie kolosalne, wrażenie, co prawda nie mogliśmy zobaczyć go w środku, obeszliśmy go jednak z każdej strony. Tylko Skandynawowie ze swoim praktycznym podejściem i niezwykłym wyczuciem stylu mogli pozwolić sobie na takie małe ( jakby nie patrzeć) szaleństwo, wydrążając w kamiennej gorze kościół. Na dachu (czyli na kamiennym pagórku, znajduje się plac zabaw dla dzieci, a każdy kto ma na to ochotę może przechadzać się po tym „dzikim wzgórzu” otoczonym zewsząd kamienicami.
Sam park, był naprawdę przyjemny, wszędzie można było spotkać tłumy finów, relaksujących się w towarzystwie znajomych bądź uprawiających sport.
przechodząc koło tego domu, poczułam się jak statystka w filmie amerykańskim
Stąd powoli zmierzaliśmy w stronę stacji metra ( wszędzie gdzie tylko ono występuje staram się zawsze przejechać chociaż kilka przystanków, niezmiernie mnie bowiem ekscytuje ten środek transportu, być może dlatego, że na co dzień jestem go pozbawiona.
Helsińskie metro również robi wielkie wrażenie ( chociaż posiada tylko jedną linie rozchodzącą się w widełki), całe wydrążone jest w skale a sam wystrój mimo, że bardzo surowy, daje oryginalny niespotykany nigdzie indziej ( może za wyjątkiem Sztokholmu) efekt.
Gdy późnym wieczorem, wsiadaliśmy na prom patrzyłam tęsknię w stronę miasta mając nadzieje zobaczyć je jeszcze kiedyś w życiu. Nie przypuszczałam wówczas, że taka możliwość przytrafi mi się już niecałe trzy tygodnie później!
Wracając do domu w pociągu z Warszawy jeszcze raz od deski do deski przeczytałam wszystko o Helsinkach, snując marzenia o Skandynawii:) i niedowierzając, że naprawdę udało mi się zobaczyć to miasto!
This post has already been read 5545 times!