Moja czerwcowa wizyta w Londynie, zaowocowała w kolejne odkrycia, mnie popularnych atrakcji. Myślałam, że o okolicy Shoreditch wiem wszystko, a przynajmniej wiele i nic wielkiego mnie nie zaskoczy. W końcu to mój ulubiony rejon Londynu. Jednak, jak bardzo zuchwałym można być, by choć przez kilka sekund myśleć, ze taka metropolia niczym nas już nie zaskoczy. Jak to mówią Londyńczycy, jeśli znudził Cię Londyn to znaczy, że znudziło Ci się życie. Tu nie ma miejsca na stagnacje. 10 milionowe miasto, nigdy się nie zatrzymuje i nie przestaje zaskakiwać! Rok to dla takiej metropolii jak całe dziesięciolecie na peryferiach. Moje nowe odkrycie, kryje się, w okolicy Brick Lane, w wąskiej uliczce za torowiskiem, za ceglanym murem, jakby w zaułku, który lepiej omijać, znajduje się eksplodujący kolorami Nomad Garden.
Idea Urban Garden, czyli wspólnych ogródków działkowych, jest mi bardzo bliska. Do Berlinskiego Tempelhoff czy Krunkelkranich wracam jak do siebie, to aktualnie moje ulubione miejsca. Niezwykle pociąga mnie idea wspólnego uprawiania roślin, by poczuć się częścią wspólnoty w miejskiej dżungli. By móc jak w małej miejscowości mówić do sąsiadów po imieniu i razem z innymi robić coś dobrego, to idea sama w sobie niezwykle słodka godna tysiąca słów. Londyn może poszczycić się dziesiątkami pięknych parków, które ciągną się kilometrami, jak Hyde Park czy Greenwich, posiadanie swojego małego ogródka to jednak zupełnie coś innego. Jak to osiągnąć w mieście, w którym metr kwadratowy ziemi, osiągnął najwyższą cenę na świecie. Kupienie działki by uprawiać ziemie i wypoczywać jak to ma miejsce w innych wiekszych miastach, jest czymś prawie niewykonalnym. Nawet jeśli by było, bardziej interesuje mnie w tym zjawisku, aspekt nie kupowania, a użytkowania czegoś wspólnie. To silnie związane działanie z idea slow lifu. Nie każdy potrafi docenić „nie posiadanie”, ale Ci który odkryli jego moc wydaja się naprawdę szczęśliwi.
Wspólne ogrody, to wynajmowane od miasta skrawki ziemi, które przeważnie miasto wydzierżawia za darmo mieszkańcom( w Berlinie tak jest, ale rok rocznie należy się o to starać), by korzystali z przestrzeni działkowej wspólnie, bez budowania płotów i warowni, ale, posiadając własne klomby i uprawiając wspomnie kwiaty, warzywa i zioła, wypoczywając w odosobnieniu i co najważniejsze integrując się. To troszkę jak nasz Warszawski jazdów, jeszcze nie tak dobrze, ale juz co raz bliżej. Ideea Kooperatywów(niedługo o kolejnym napisze) oraz wspólnoty mieszkańców jest tematem, który zawsze niezwykle mnie cieszy.
Niechcący wyszedł post z puentą, a czy Ty musisz coś posiadać na własność, żeby z tego się cieszyć? Dajcie znać w komentarzach i podrzucajcie wszystkie adresy podobnych miejsc, które przychodzą Wam do głowy!
pozdrawiam ciepło
Jess
This post has already been read 2010 times!