W zeszły weekend odwiedzili mnie moi zajomi, których poznałam na wyprawie na Nordkapp, fantastyczna para podróżników, którzy na co dzień zajmują się architekturą, która pochłania ich i inspiruje. Ich odwiedziny były dla mnie jak powiew świeżego powietrza. Ewa z Tomkiem, przyjechali w konkretnym celu, prezentując mi listę, raczej mało turystycznych obiektów, które podczas, kolejnej już wizyty w mieście, chcieli zobaczyć by przyjrzeć się ich oryginalnej formie. Gdy usłyszałam brutalizm, ciarki przeszły mi po plecach i nie były to dreszcze oburzenia, ale ekscytacji. Jestem oswojona z tego typu architektonicznymi wariacjami, wychowana w cieniu katowskiej architektury, nad którą przez lata górował (świętej pamięci) dworzec, stworzony własnie w tym oryginalnym i przede wszystkim rzadkim stylu. Potrafię docenić interesujące rozwiązania, które mimo braku oczywistego piękna niosą z sobą pewne przesłanie, a przede wszystkim funkcjonalizm.
Architektura nad Tamizą
Odwieliśmy więc stojący nad Tamizą Teatr Narodowy, który miał swoje mięć minut w jednej z ostatnich części Bonda ( o czym poinformowała mnie Ewa). Zahaczając po drodze o Tate Modern, skąd najlepiej można podziwiać nowoczesna architekturę, dokładnie oznaczona na tablicach widokowych balkonów. Tate nie było ostatnim dziełem Sir Gilles’a Gilberta, które tego dnia odwiedziliśmy. Słynny architekt, choć niewielu turystów jest tego świadomych, jest nie tylko autorem Tate Modern oraz wielkiej elektrowni Battlesa, ale i również najsłynniejszego londyńskiego symbolu – czerwonych budek. Ten twórca, w szczególności, dający upust swojej twórczości w architekturze industrialnej, jest autorem dwóch Londyńskich elektrowni, które dzięki modzie na renowacje poprzemysłowej architektury, zyskały nowe życie.
Tate Moder i Elektrownia Battlese’a
Tate Modern, które zachwyca na każdym kroku, jest najlepszym tego przykładem. Drugim zaś, jest industrialne cacko, które, gdy jestem pytana, przez znajomych, jaki obiekt w Londynie uważam za najpiękniejszy, bez zastanowienia odpowiadam – Elektrownia Beatlesa! To budynek o doskonałej bryle, wyważonych formach, które pieszczą oko. Elektrownia z początku XX wieku, zaprojektowana została w stylu Art Deco. Idealna symetria, skromna dekoracja, monumentalny kształt, który zdaje się krzyczeć przez swą formę –to tu jest siła, a przemysł to przyszłość nas wszystkich. To coś więcej niż architektura, to jakby niema świątynia przemysłu, cichy kult, wielkiej potęgi, która daje władze i stanowi o przyszłości człowieczych dziejów. To wszystko zaklęte w tych prostych murach, które zdaje się nie tylko mnie urzekły bez reszty. Jej kształt, został wykorzystany na jednej z okładek Pink Floyd’ów, zagrała również w ekranizacji roku 1984 Georga Orwella., nie mówiąc już o licznych londyńskich serialach, jak Sherlock Holmes itd. Dziś nie da się dostać do środka, staraliśmy się zbliżyć do Elektrowni, wysiadając na stacji Battlesea Park, niestety całość otoczona jest wysokim murem, który odgradza ulice od wielkiego placu budowy, na którym powstają obecnie najdroższe mieszkania w Londynie. Kosztujące krocie lofty, za sumkę 6 milionów funtów, sprzedały się podobno jak ciepłe bułeczki, zanim ich budowę w ogóle rozpoczęto. Całość ma stanowić wielki kulturalno-wypoczynkowy projekt, z pięknym widokiem na Tamizę oraz , znajdując się w pobliżu elektrowni Beatles Sea Park.
Zanim jednak udaliśmy się do Elektrowni Beatlesa, najwspanialszym mostem Londynu ( Milenium Bridge) przedostaliśmy się z Tate Modern tuż pod przepiękną fasadę katedry świętego Pawła autorstwa, niezrówanenego Christophera Wrena, który zaprojektował w dzielnicy Bankside, 52 kościoły, z których do dziś wiele przetrwało i wprawne oko, świadome ich obecności może wypatrzyć ich igielnice z balkonu wspomnianego Tate Modern. Ukryte skrzętnie za nowoczesnymi biurowcami, stanowią ciekawą wersje angielskiego eklektyzmu.
Barbican Center
Mijamy jednak Bankside, by dostać się piechotą, do położonego nieopodal stacji Barbican oraz Morgate, wielkiego kompleksu architektonicznego ukrytego pod nazwą Barbican Center. Nigdy tu nie byłam. Co więcej nigdy o nim nie słyszałam! Obiekt więc, o którym z wielka pasją, opowiadał mi Tomek, był dla mnie cudownym odkryciem. Właściwie pierwszy raz od czasu pierwszej wizyty w Tate Modern, coś w tym mieście naprawdę mnie zachwyciło. To było jak orzeźwiający drink w upalne odbierające chęć życia popołudnie. Przyznam szczerze, że od kilku miesięcy myślałam, że nic mnie w tym mieście na kolana powalić już nie może. Miłe Greenwich, sielskie parki i otępiająca monotonna angielska architektura mieszkalna, która od dłuższego czasu wychodzi mi bokiem i odbiera radość z odkrywania miasta, w którym na każdym kroku spotykam wiktoriańskie bliźniaki, którymi zabudowane jest prawie całe miasto. A tu nagle takie zaskoczenie! Brutalizm w najczystszej postaci!
To największy tego typu kompleks w Europie. Zaprojektowany przez Chamberlina, Powell& Bon, budowany przez ponad dwadzieścia lat. Jest to olbrzymie osiedle z kompleksem handlowym i kulturalnym. Powstało ono na terenie miasta zniszczonym przez bombardowania, w czasie II wojny światowej. Ogromne połacie terenu zagospodarowane spójna, betonowa, rzadko spotykana forma, robią kolosalne wrażenie. Nawet jeśli nie poprzez swój styl, to chociaż przez wielkość i spójność całej realizacji. Jest to nie tylko osiedle mieszkań, ale przede wszystkim ogromne centrum kultury, znajdują się tu na terenie całego obiektu galeria sztuki, dwa teatry, sala koncertowa, biblioteka, kino, Muzeum Miasta Londyn, park, ogród, restauracje, kawiarnie, sklepy, malownicze sztuczne jeziora, fontanny, elitarna szkoła dla dziewcząt, oraz szkoła artystyczna ( Guildhall School of Music and Drama) ponad to kort tenisowy, boisko, kościół i bajeczna cieplarnia. Realizacja zmiotła mnie z powierzchni ziemi. Ogrom tego kompleksu robi piorunujące wrażenie. Zdziwił mnie fakt, że tak niewiele tam odwiedzających, właściwie, miejsce to sprawiało wrażenie, bardzo opuszczonego. Wydaje mi się, że to bardzo niewykorzystane miejsce, które nie zasługuje na to by być tak zapomnianym! Z drugiej jednak strony, jest tam tak cicho i spokojnie, że z miłą chęcią ile razy to będzie tylko możliwe sama będę tam wracać by poczytać w spokoju, w tak inspirującym otoczeniu.
Brutalizm, nie jest popularnym kierunkiem, nie cieszy się uznaniem, przez swój wątpliwy estetyzm. Funkcjonalność jednak i alternatywność tego nurtu sprawiają, że nie sposób przejść koło niego obojętnie. Każdego odwiedzającego Londyn zachęcam więc do obejrzenia Barbican Center, które przysięgam robi o wiele większe wrażenie, niz wszystkie Big Beny i Bauckingam Palce razem wzięte.
Stąd ruszyliśmy dalej, rozmawiając żarliwie na tematy które wszystkich nas głęboko interesują, a wiec na przemian o architekturze, Nordkkapie, wspólnych znajomych i podróżach. Tym tropem wśród lawiny wspomnień i relacji z podróży moich znajomych po chinach i dalekiej Azji, trafiliśmy na China Town, gdzie Ewa nakłoniła mnie do spróbowania, najbardziej śmierdzącego owocu jaki udało im sie kiedykolwiek zjeść. Durian- bo tak nazywa się parszywy owoc, jak zauważył Tomek – ma kilka faz smaku: starego sera, truskawek, starej szmaty i cebuli, ja dorzuciłabym od siebie, jeszcze skisłe mleko i czosnek. Smakuje więc wybornie:) Niestety nie udało mi się spróbować go w formie zalecanego deseru, ale już jako namiastka w nadzieniu ciastek, miałam mała próbkę tej owocowej bomby.
Polecam Wam spacer śladami architektury alternatywnej, warto spojrzeć na Londyn z mniej oczywistej perspektywy
A Ewci i Tomeczkowi dziękuje za cudna niedziele:*, oby więcej i częściej!
This post has already been read 2560 times!