Urwanie głowy.. Totalne urwanie głowy, Przez ostatnie dwa tygodnie walczyłam z pięcioma referatami i próbowałam stworzyć abstrakty na nadchodzące konferencje. Spałam w skrajnych chwilach po 4 godziny i straszliwie marzłam z przemęczenia. Chwile ciepła i otuchy zapewniała mi przemiła kobieta, którą zgarnęłam do „grona swych znajomych” przypadkiem -Jadwisia Beck. Książka „Kiedy byłam ekscelencją„, którą czytałam „na raty” przez dwa tygodnie – dozując sobie maleńkie porcje, bajecznych lat 30. Dzięki
Jadzi możliwym stało się zasiąść do kolacji z Józefem Piłsudskim, Mołotowem
czy Litwinowem bądź tez zjeść śniadanie z Goerngiem czy królem hiszpańskim. To niesamowita przygoda i niezwykle cenne doznanie – móc poznać osądy tej znamienitej damy na temat wybitnych osób jej epoki, których w większości miała okazje poznać z prywatnej strony, nie często prezentowanej na kartach historii. Szczególnie cenne były dla mnie jej spostrzeżenia dotyczące Ligi Narodów oraz popularnych wówczas fiv’ów, czyli spotkań towarzyskich organizowanych na wzór angielskich herbatek -pijanych zazwyczaj „about five o’clock”. Jadwiga tak wspomina „polish tea time”:
„(…) Herbatki … sławne ” de 5 a 7″ ! Dni w tygodniu siedem. Niedziela odpada, czasem i sobota. Zostaje jeszcze pięć. Korpus dyplomatyczny i „bywająca” Warszawa składała się z setek osób. Herbatki mogły być raz na miesiąc, ale wtedy- bez skomplikowanej buchalterii- bywać na nich nie sposób. Trzeba wbić sobie w głowę lub w kalendarz: gdzie i u kogo drugi wtorek po piętnastym lub pierwszy piątek po siódmym. W każdym razie dni nie starczy i codziennie jest kilka „tea” (…)”
To szokujące jak towarzyskie życie przychodzi niektórym prowadzić, często wbrew własnym upodobaniom z powodu bezlitosnych konwenansów zaciskających się u szyi dyplomatycznego środowiska. Z zazdrością zawsze myślałam o niesamowitych możliwościach podróżowania – dyplomatów, z drugiej jednak strony ścisły program wszystkich zagranicznych spotkań (których ciężar skrupulatnie odnotowała Jadwiga) sprawia, że z fascynującej przygody -wyprawa przemienia się w zrytmizowaną męczarnie, która przybiera podobny wygląda bez względu na miejsce, w którym się ono odgrywa. Można by dojść do wniosku, że równie dobrze można by je wszystkie przeżyć na warszawskim „podwórku”, z niemalże podobnym efektem.
Nie zazdroszczę jej tego braku swobody, ale podziwiam jej klasę i umiejętność zachowania w każdej sytuacji, z wrodzoną sobie, naturalnością.
Zachęcam do lektury. Obok Magdy Samozwaniec, (żeby było jasne, nie porównuje stylu, obu pań, lecz faktografie) to do tej pory najlepsza w moim mniemaniu autorka opisująca z autopsji okres międzywojenny. Daje nam możliwość poczuć jego klimat, a oto przecież chodzi w w tej literackiej magii.
This post has already been read 1962 times!