Sześć lat po pierwszej wizycie w Londynie, pięć i poł roku od mojej przeprowadzki. do tego miasta, nachodzi mnie sentymentalizm i chce mi się pisać o tym niezwykłym molochu, który ujął mnie tak bardzo podczas pierwszego spotkania, że zdecydowałam, że chce zamieszkać właśnie tu, ze kocham i nie zapomnę oraz nie spocznę póki nie spróbuje. Po poł roku od pierwszego spotkania, byłam tu znów i z całym dobytkiem przemierzałam jego deszczowe ulice, postanawiając sobie uroczyście, że nie odpuszczę żadnego weekendu ( link post 91 dni w Anglii ) każdy spędzę w drodze odkrywając miasto i okolice. Tylko jeden raz odpuściłam – gdy drzewo zawaliło się na tory przez szalejący orkan i moja dzielnica w 6 strefie została odcięta od miasta. Czyli przez ponad 10 miesięcy londyńskiego życia, nigdy nie oddałam walkowerem, korzystałam pełnymi garściami z tego miasta, z szansy bycia tu i teraz. I wiecie co? Nigdy nie napisałam Wam dobrych, przydatnych postów z tego okresu, a nieskromnie przyznam w kwestii Londyńskich atrakcji, bardziej i mniej standardowych jestem ekspertem!
To raczej pamiętnikowe relacje (które wówczas uwielbialiście a mi pozwalały stanąć na nogi, dziś to ja uwielbiam do nich wracać i przeżywać je jeszcze raz więc cieszę się, że powstały) . Postanowiłam to zmienić i dostarczyć Wam praktycznych postów z Londynu. Tym bardziej teraz gdy za każdym razem gdy zanurzam się w teksty o Nowym Jorku czuje powracającą moc wspomnień z Londynu, skojarzenia, koneksje, analogie, nawet zapach. Tęsknie za Londynem i dziś przed Wami lista miejsc, które szczerze pokochałam podczas mojego londyńskiego życia.
Zacznijmy więc miło i bezboleśnie, przed Wami lista moich ukochanych miejsc, do których wracałam jak bumerang w których się zaszywałam i traktowałam jak własne i z którymi rozstanie było najboleśniejsze. Myśl, że w niedziele nie zajrzę na Brick Lane bądź nie zanurkuje w starociach na Portobelo Road, bądź nie wypije kawy z widokiem na Tamizę na szóstym piętrze Tate Modern była ciężka do zaakceptowania. Jednak wyjeżdżałam spragniona Polski i polskiego życia, dziś rozumie, że nie można po prostu wyjechać z miejsca które odcisnęło na nas ślad. Ono pozostaje w nas. Cały czas czytam wszystkie reportaże z tagiem Londyn i Anglia, oraz angielska imigracja, bo to część mojego jestestwa oraz pasji (przypomnę post sprzed 6 lat- tak przyznaje jestem Anglofilem ).
Tate Modern.
Gdy świat wydawał się być nieznośny, a ja nie wiedziałam co z sobą czynić, czy też po wrzawie unoszącej się w Polskiej Szkole (link) szukałam wyciszenia, biegłam do Tate Modern. Stare poprzemysłowe budynki, które odzyskują nowe życie działają na mnie kojąco, a sztuka nowoczesna podwaja stawkę szczęścia. Tym sposobem byłam stałym bywalcem tej Galerii Sztuki, która zawsze przed wszystkimi innymi miejscami wymieniałam jako najważniejszy zabytek. Do dziś gdy myślę o Londynie, to najpierw tęsknie za Tate, przepiękną księgarnią z albumami na które można wydać krocie i kawiarnią…
Kawiarnia z widokiem na 6 piętrze Tate
Kawiarnia na szóstym piętrze Tate Modern, to odrębny wątek. Mało którzy turyści wiedzą, że nie musza płacić krocie, by w Londynie za koszt 3 funtów za cappuccino zobaczyć najpiękniejszą panoramę miasta. Pozwalająca prześledzi niebywały, niespotykany nigdzie indziej eklektyzm architektoniczny. Można tak siedzieć godzinami i wpatrywać się w to miasto z historią zliczać iglice kościołów i wyglądać na Architekturę Christophera Wrenai Roberta Adamsaprzeplataną z futurystycznym Londynem Normana Foster( autora Londyńskiego Ogórka, „30 St. Mary Axe”)
Milenium Bridge i spacer deptakiem
Jeśli już jesteśmy w tych stronach, to koniecznie należy wspomnieć o najpiękniejszej trasie spacerowej. Zawsze gdy spacerowałam od Katedry świętego Pawła w stronę Tate, czułam się jak bohaterka filmu, i niedowierzałam jak to możliwe, że moje niedzielne spacery tak zwyczajnie jakby nigdy nic odbywają się TU, w miejscu tak pięknym tak różnorodnym, w których kręcono niezliczoną liczbę filmów z Londynemw tle.Przejście od zapierającej dech w piersiach katedry do Tate, to był rytuał, zadzieranie głowy do góry by patrzeć na gzymsy i fasady, później, wdychanie zapachu unoszących się w powietrz prażonych orzeszków z karmelem. Następnie szukanie na ziemi znaków sztuki, wyrzeźbionych na kolorowo w starych gumach do żucia ( to jest Londyn!) wyplutych na most i przyozdobionych przez artystów, utwardzonych i zachowanych dla tych, którzy wrażliwi są na sztukę i spostrzegawczy. A później rzut oka na prawo, w stronę Westminsteru a następnie na panoramę na lewo gdzie czeka Londyn Bridges najpiękniejszy jaki możecie zobaczyć – właśnie stąd i znów czas na zadumę, czy to prawda że tutaj żyje, że mam tą szanse? A później spacer obok Tate, Szekspirowskiego Teatru XVI wiecznego i City które obrosło miasto z dwóch stron wybrzeża, a pośród niego wystają pamiątki przeszłości, Tower, wielka twierdza ( która nigdy mnie nie zainteresowała na tyle, by zdecydować się ją odwiedzi) bardziej Kręciły mnie stare Doki, które możecie zobaczyć tuż za mostem. Nie zliczę razy, gdy tutaj spacerowałam. O świcie, o zachodzie słońca, w nocy zawsze zachwycało tak samo. To jedyna z typowych atrakcji, które uwielbiałam pokazywać odwiedzjącym mnie znajomym. ( tutaj znajdziecie post, gdzie mówię szerzej o swoim podejściu do tej trasy i tradycyjnych zabytków )
Brick Lane
Pośród dziesiątek bajecznych londyńskich marketów, które zasługują na osobny post. Ten jeden ciągnący się przez prawie 3 kilometry raj osadzony w Bengalskiej dzielnicy, był ( i jest) bez wątpienia tym miejscem, które kocham najbardziej. To taki Londyn w pigułce, możesz spotkać na odcinku 20 metrów etnicznie cały świat, spróbować wszystkiego co człowiek kulinarnie wymyślił od polskiej, przez etiopską meksykańską i filipińską kuchnie, a wszystko to spożyć siedząc na chodniku, obok ludzi z całego globu, którzy w tym tyglu ras, wierzeń niczym się nie różnią i tak jak ty cieszą się chwila, smakiem, zapachem i tchną czar ulicy. Weekend w Londynie bez chociaż chwili na Brick lane był ciężki do przeżycia. To taki mój londyński nałóg, miejsce, które przyciągało jak bumerang, chciałam spróbować wszystkiego i tchnąć czar ulicy, zajrzeć do każdej dziury w poszukiwaniu nowych street artowych dzieł. Artyści uliczni tworzyli tu niestrudzenie ciągle, zamalowując stare dzieła, pojawiały się nowe. czasem z dnia na dzień pojawiał się Banksy a później wokół rodziły się inne dzieła, które odbierały mowę i zachwycały kolorami. To też miejsce by podziwiać starocie wystawione na ulicy przez sprzedawców, oraz okazja by upolować cos nietuzinkowego w butikach o niszowych projektantów czy oldscholowe egzemplarze znanych sieciówek.
Vintage zdjęcia z atomatu ( Brick Lane)
Za każdym razem gdy ktoś do mnie przyjeżdżał zabierałam go na Brick Lane, a z tej wycieczki zabierałam na pamiątkę zdjęcie z automatu, który stanowi dla mnie nie odłączą część szczęśliwego rytuału. Do dziś te zdjęcia trzymam z radością, wspominając szczęśliwe weekendy. Jeśli będziesz w tej okolicy zajrzyj do tego bajecznego sklepu muzycznego, kup sobie kawę, przejrzyj albumy, a następnie zrób zdjęcie w retro budce
Barbican Ceneter
Jeśli miałabym wskazać tylko jeden budynek ( a właściwie kompleks budynków) w mieście, który uważam za najbardziej fascynujący – to byłby to na pewno Barbican Center. Oddałabym wszystkie wieżowce, słodkie Noting Hill i inne edwardiańskie i wiktoriańskie zabudowy, za tą wielką bryłę betonu, która zalała lej po bombie, która spadła na Londyn i wypełniła go najczystszą perłą architektonicznego Brutalizmu.Znacie to uczucie, gdy coś tak gra z waszym estetycznym sensorem, że gdy znajdujecie się w promieniu tego miejsca czujecie błogie ciepło rozlewające się po ciele. Takie uczucie błogości i jedności z przestrzenia. To trochę tak jak gdy spotykacie ukochanego człowieka przy którym możecie być sobą i niczego nie ukrywać. Tak się czuję w Barbican. To taka architektoniczna ekstaza nie do powtórzenia, nie do podrobienia. Jeśli więc chcesz zobaczyć coś nadzwyczajnego i masz niewiele czasu, omiń szerokim łukiem Westminster, Parlament, Buckingham ( pałac jak pałac, sorry Elizka) i jedz do Barbicn. Inna sprawa, że tutaj mieści się też jedna z najciekawszych stałych wystaw Londynu – Muzeum of London.( relacja z Muzeum tutaj).
Londyńskie parki i skwery. Parkowe życie
Tutaj jest problem ciężko wskazać jeden kawałek zieleni wywyższający się nad inne, raczej chodzi o samą idee, weekend równa się leżenie na kocu na trawie, z cydrem, z planszówkami, ze znajomymi, tam gdzie blisko do ulicznych straganów, może być więc to kawałek zieleni przy Brick Lane, Holland Park, bajeczny Regents Park, czy tez Hyde Park (chociaż ten lubiłam najmniej). Uwielbiałam jednak ten stan, to trwanie w radości obcowanie z zielenią, cieszenie się każdym promieniem słońca. Coś wspaniałego! Przeniosłam ten tryb do Warszawy, został we mnie ten Londyńczyk kochający zielone skwery, zawsze gotowa z kocem i książką wyłożyć się na ziemi nawet jeśli to tylko pierwsze marcowe promienie słońca. Letnie planszówki w parku obok buwu na kocu, nie problem!
Niedzielny Market kwiatowy na Columbia Road Market
Niedziela to dzień targowy, w wielu miejscach w Londynie, ulice wybuchają feerią kolorów, zapachów smaków, jest jednaka jeden szczególny, wyjątkowy targ, który na zawsze zmienił moje podejście do kwiatów. Columia Road Market, otwarty niezwykle krótko, w kilka porannych niedzielnych godzin o 15 nie ma już po nim śladu, a jedynie płatki kwiatów rozsypane na ulicy sugerujące, że coś się tutaj pięknego działo, ale dla nie wtajemniczonych równie dobrze może być to znak, ze może ktoś wychodził tu za mąż? Tak pisałam ponad 5 i poł roku temat o Kwiatowym markecie, gdy odkryłam go po raz pierwszy:
„Columbia Road Market ( niedaleko Brick Lane) (…) Na kilka godzin ulica zmienia się w barwny egzotyczny ogród, którego bajeczny zapach przyciąga tłumy. W promieniu kilometra widać wszędzie (dosłownie wszędzie) maszerujące kobiety z naręczem kwiatów, pięknie zapakowanych w papier. By odnaleźć market, kierowałam się tropem tych kobiet, obserwując skąd wychodzi ten kolorowy tłum. (…) w tym idyllicznym otoczeniu, gdzie zapachy i kolory silnie oddziaływały na moje zmysły – miałam ochotę wykupić pół targu! Cały czas krążył mi po głowie cytat z Virgini Woolf: „Pani Dallaway powiedziała, że sama kupi kwiaty(…)” , (…) żałuje tylko, że nie można uwiecznić w żaden sposób tego zapachu…” To wyjątkowe miejsce, które warto odwiedzi nawet wówczas gdy nie jesteście największymi fanami kwiatów, ma swój klimat, a uszczęśliwione buzie kobiet niosących naręcza pełne kwiatów sam w sobie uszczęśliwia”. ( więcej zdjęc z Columbia Road zobaczycie tu )
Jedyne słuszne miejsce na imprezę Camden Town
Posiadówka nad kanałem z cydrem kupionym kilka kroków obok w monopolowym, rozłożony kocyk i szum muzyki i ludzi którzy tłumem przybili robić to samo co Ty -świętować weekend. To wspomnienie letnich wieczorów. To Camden które zapamiętałam. Targ, Camden Market i sklepy są turystyczne, podrasowane, ale imprezy nad kanałem z piwem takie same, londyńskie cooltowe i niestarzejące się.
Little Venice.
Londyn potrafi zaskoczyć jak, żadne inne miasto, tutaj kontrast to drugie imię Londynu. Gwarne, momentami nieznośne Camden położone nad kanałem, rozwrzeszczany sąsiad cichej, romantycznej, wycofanej Little Venice, która gdy przejdziemy kanałem kilka kroków może kilometr pokażę nam zupełnie inne oblicze. Z niedowierzania przetrzemy oczy by zorientować się, że to nam się nie śni. Z turystycznego gwaru znajdziemy się bowiem w anielskiej idylli, małych barek, na których mieszkają ludzie dbający o swoje kwiaty na przystani i cieszący się zielenią wokół. To najwspanialsze miejsce na romantyczny spacer jakie można sobie wymyśli. Jeśli więc zmęczy Was Camden to jedyny słuszny kierunek. (pierwsze juz nie aktualne zachwyty Camden Tutaj)
Battersea Power Station- Elektrownia jak z bajki
Stara elektrownia, zaprojektowana przez architecta Sir Giles Gilbert Scott’a, była obiektem przez który nadwyrężyłam sobie kark, wykręcając głowę we wszystkie strony by spojrzeć jeszcze raz na ten cud. Tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie. później za każdym razem gdy tylko miałam wybór brałam kolejkę, która przejeżdżała obok Batter Sea, najpiękniejszej elektrowni jaką widziały moje oczy. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało mam niezwykły szacunek dla wielkich betonowych brył w takiej klasycznej formie. Industrialna architektura potrafi rzuć na kolana. a Better Sea jest największym tego przykładem. Nie wiem co dzieje się tam teraz, wiem ze pól roku po tym jak odkryłam to miejsce i uznałam ze to cud, deweloperzy zaplanowali zrobić tam mieszkania, lofty marzeń, ale realizacja jeszcze nie dobiegła końca. Szczęśliwi ludzie, którym przyjdzie zmieszać w tej przepięknej konstrukcji. A wy w pędzie za typowymi atrakcjami proszę rzućcie okiem na te dwa kominy! ( o spacerze śladem specyficznej architektury pisałam tu)
Świąteczne witryny w Selfridges.
Jeśli jest jakiś Londyn, którego nie lubię, to ten w weekend na Oxford Street, gdy masz poczuci, że świat się kończy a ludzie wyszli na ulice by uciec przed Armagedonem, a nie,czekaj- to tylko czas na zakupy w HM… Za każdym razem gdy w weekend wsiadałam do metra czy nieopatrznie trafiałam na Oxford Street przeklinałam w duch Londyn i ludzkość. Zimą w okresie świątecznym, jednak nawet ja z własnej nieprzymuszonej woli zaglądałam tutaj, by chociaż raz zobaczyć niezwykłe wystawy Slefridges, które warte są tego by chwile pocierpieć w tłumie. To sztuka, merchandising na najwyższym światowym poziomie. To ekspozycja, która odbiera mowę. Jeśli więc traficie do Londynu, Oxfordsteet odwiedzajcie tylko w tygodniu, a najlepiej odpuście sobie całkiem. Niemniej jednak w święta zobaczcie koniecznie iluminacje i wystawy. ( post z świątecznego Oxford Street)
Piątkowy Targ na Portobelo Road
Jeśli masz to szczęście, że możesz być na Portobleo w piątek rano to wiele wygrałeś, mijając tłoczne pełne instamiejscówek Notting Hill, trafimy na ogromny targ staroci; meble, oldscholowe ubrania, dodatki, książki albumy – SZAŁ! Bez wątpienia jest to genialne miejsce na zakupy czy snucie się pomiędzy stoiskami. Uwielbiałam to robić. Po za tym jak wszędzie przy londyńskich marketach ciągnie się od razu sieć ulicznych stoisk z jedzeniem. Jest pysznie. Można tu spróbować też karaibskiej kuchni.
Greenwich ucieczka na prowincje.
Gdy zostawałam w Londynie ale chciałam mieć poczucie, że uciekam daleko, na angielską wieś, do małego miasteczka, bądź zwyczajnie chciałam zjeść najlepsze Haulmi serwowane przez Cypryjczyków to kierowałam się do Greenwich, tak angielska na wskroś, idealna mała mieścinka, która jest w rzeczywistości od wielu wieków już dzielnicą Londynu, nie przeszkadza jej to jednak w zachowaniu prowincjonalnego charakteru, gdy potrzebujecie szczególnych wrażeń, polecam przelot kolejkami Cable Cars nad ziemią, a później długi spacer po Greenwich Food i Vintage Market ( czynny w niedziel do 15). ( pełna relacja z GReenwich tutaj)
o Londynie można powiedzieć wiele, prawie wszystko, jednak na pewno nie to, że może znudzić. W końcu jak pisał w 1777 roku Samuel Johnson: „ Jeśli człowieka nuży Londyn to znaczy, iż nuży go samo życie, bo w Londynie jest wszystko to, co ma ono człowiekowi do zaofiarowania”
Dajcie znać jak podobał Wam się spacer po moim Londynie i czy macie ochotę na więcej przydanych postów z tego miasta
pozdrawiam ciepło
Jess
inne posty o Londynie:
This post has already been read 9439 times!