Dziś trochę sentymentalnie, chciałabym pokazać Wam moje podejście do przedmiotów i codzienności, opowiedzieć dlaczego zerwałam z minimalizmem i pokazać moje vintage skarby oraz domową dżunglę. Będzie o tym co moim zdaniem buduje ciepło i przytulność oraz dlaczego warto personalizować swoją przestrzeń.
Przez kilka lat, żyłam jak skrajny minimalista z jedną walizką z ubraniami i drugą torbą na buty, płaszcz i elektronikę. Wszystko mogło zmieścić się w ten pakunek. A ja systematycznie odmawiałam sobie wszystkiego. Każdej materialnej rzeczy, mając poczucie, że nie wiem gdzie skończę, nie wiem gdzie zamieszkam, nie chce by cokolwiek mnie ograniczało. Czy było mi dobrze? To nie był łatwy czas, a ja wszystko traktowałam przejściowo. Pamietam jak niestabilne sprawiałam wrażenie na rozmowie kwalifikacyjnej, do mojej pierwsze ważnej pracy. Mimo wszystko moja ówczesna szefowa wywalczyła dla mnie miejsce, a główny szef nie był mną zachwycony, uważając, że nie może być pewien, czy za miesiąc nie wyjadę do Chin bez słowa. Myślę, że faktycznie wówczas można było mnie tak odebrać, a ja sam nie miałam pojęcia gdzie będę za miesiąc.
Dwie walizki i skrajny minimalizm
Gdy ponad 3 i pół roku temu zamieszkałam z Fahadem, wcale nie czułam, że jestem u siebie w domu. Rezerwowo przez ponad 8 miesięcy trzymałam pokój na Saskiej Kępie, żeby mieć poczucie, że w razie „W” -mam gdzie uciec. Po ponad roku kupiłam pierwszy raz w życiu, pierwszego kwiatka w doniczce. Moment ten uważam za przełomowy, zaczęłam się gdzieś zadomawiać. Przestałam powtarzać sobie w głowie – „Nie rób tego, bo niedługo będziesz musiała się spakować”.Moje obawy miały silne podstawy, do tego momentu, przez wcześniejsze 2 lata przeprowadziłam się 7 razy!
Chce mieć bazę, nie chce być wiecznym nomadem.
Uświadomiłam sobie, że nawet jeśli gdzieś wyjadę, to chce mieć bazę tu, że cholernie lubię to miasto. I chociaż robi się dla mnie ciasne i mam wrażenie, że udało mi się je naprawdę poznać, to odkrywałam, że może wcale nie ma w tym nic złego. Że to miłe, że ma się stałych znajomych, ulubione miejsca do jedzenia i swoje utarte ścieżki. Ulubiona piekarnie, kawiarnie, trasę spacerową i panie w Żabce.
Zieleń w domu pozwoliła mi się oswoić.
Zieleń w domu pozwoliła mi – poczuć się pierwszy raz od dawna u siebie. Zerwać z minimalizmem w skrajnej postaci. Postanowiłam przy moim pierwszy bonsaju ( który żyje do dziś), że jeśli przeżyje ta mała piękność ze mną kilka miesięcy, to pozwolę sobie na kolejne okazy. Tym sposobem piszę do Was z małej Jungli, którą urządziłam sobie w Warszawskim Śródmieściu. Uwielbiam to uczucie, gdy o poranku zaglądam do każdego z nich i spokojnie w zielonym otoczeniu budzę się do życia.
Poranny Rytuał, prywatna medytacja
Mam taki poranny rytuał, ze zaraz po przebudzeniu, gdy ogarnę się i zasiadam do pisania, razem z kawą w reku robię obchód po pokoju, podlewam moich ziomków, którzy tego potrzebują, doglądam ich i mówię do nich rożne bzdury – to moja medytacja. Codzienny rytuał, równie ważny, jak powtarzanie sobie dobrych rzeczy, które udało nam się zrobić poprzedniego dnia, głębokie oddychanie i spokojne wchodzenie w nowy dzień. To część mojej codzienności, którą sobie cienie.( Kiedyś pisałam Wam więcej o rytuałach porannych i balkonowych radosciach tutaj. )
Co zostało z mojego minimalizmu?
W pewnym momencie odkryłam, że nie czuje się dobrze w pustych wnętrzach, że nie jestem szczeliwa z tą jedną walizką i ciągłym głosem w głowie, żeby nie kupować bo nie uniosę sama wszystkiego przy następnej przeprowadzce
Celebrowanie momentów poprzez ubrania i przedmioty
Zaczęłam odkrywca na nowo radość z przedmiotów. Zauważyłam, że mikro radości budują mój dzień. Cieszę się bo ubieram bez względu na okazję ubrania, które uwielbiam( o tym pisałam Wam dużo w modowym dekalogu) i tak samo cieszy mnie celebrowanie momentów poprzez przedmioty. Otaczanie się rękodziełem, plakatami znanych i ukochany twórców z polskiej szkoły plakatu ( o tym opowiem Wam w innym poście) czy też obcowaniem z najlepszymi typami polskiego i światowego wzornictwa lat 60 w postaci moich miodowych foteli Chierowskiego czy niemieckiej lampki Harribo z końca lat 60. Później doszły do tego kolejne elementy. Przywiozłam z rodzinnego domu uratowane przeze mnie ( przed moją mamą) wazony jeden z nich jest gliniany i ponad 100 letni. A także, zaczęłam przywozić z podróż rzeczy, które stały się częścią mojej codzienności.
Nawet jeśli będzie tymczasowo, chce żeby było po mojemu
Zaczęłam rozumieć, że nawet jeśli coś się w życiu źle potoczy i tu będę tylko przez chwilę, nie wiem jak długo ta chwila potrwa. A nawet jeśli będzie tylko krótkim mrugnięcie w skali całego życia, chce wspominać ją jako wspaniały czas. Bez tykającego w głowie zegara i stresu, że to chwilowe. Nawet jeśli będzie chwilą niech taką najpiękniejszą z możliwych. Długo ograniczałam się myśleniem, że to przecież nie moje mieszkanie, kiedyś na swoim własnym „poszaleje”. A później zagłębiłam się od środka w kulturę skandynawską, berlińską i kilka innych i uświadomiłam sobie, że posiadanie nie jest najważniejsze. Że na zachodzie i północy często do końca życia mieszkania są wynajmowane i nie zwalnia to ludzi z obowiązku cieszenia się swoja przestrzenią i urządzania jej według własnej wizji.
Życie jest tu i teraz
Nienawidzę odkładać życia na później, jeśli coś wspaniałego może zadziać się w moim życiu niech dzieje się teraz już w tej chwili, za kilka miesięcy może nie będzie ani tak ekscytujące ani tak wspaniałe jak mi się wydawało, a ja pragnę tych wielkich mocnych ekscytujących doświadczeń. Spełnione marzenia po czasie smakują jak odgrzewane kotlety. Dlatego nie chce czekać. Tak samo z urządzaniem mieszkania i cieszeniu się tym co mnie otacza.
Ciesz, się z tego co masz. Zacznij tu gdzie jesteś.
Gdy człowiek rozkręca się, w urządzaniu mieszkania, zaczyna pozwalać sobie na nowe rzeczy, na kolejne elementy, puszcza wodzę fantazji. łatwo przeholować. Nauczyłam się więc mówić sobie stop. Mimo umiłowania do pięknych przedmiotów, dobrze wiem, że nie potrzebuje 50 talerzy ( nawet jeśli mogłabym je kupować bez końca na targach staroci). Nie zmieszczę wszystkich plakatów na ścianach, które chciałabym mieć, ani też nie mogę pozwolić sobie na duży fotel do czytania. Posiadam wynajmowane mieszkanie i niektóre jego elementy na ten moment są nie wymienne, jak sofa czy „mebloscianka”. Gdy powiedziałam sobie wyraźnie, że drewniany stół ze sklejki, na ten moment jest jedynym i najlepszym biurem jakie mogę mieć ( nie ma szans na drewniane burko pisarki i osobny kąt) podziałało! Kilka kosmetycznych poprawek, poduchy rzucone na Chierowskiego, stół dosunięty do ściany, świeczki i mam najlepsze biuro w życiu.
Dlaczego zerwałam z Minimalizmem? Jakie są jego Wady?
Kocham przedmioty, nie muszę ich wszystkich posiadać, ale lubię się nimi otaczać. Nie chce mieć nieustannie z tyłu głowy tego głosu, który przypomina mi, że nie mogę tego mieć, nie mogę tego kupić bo nie wiadomo jak długo zagrzeje tu miejsce. Jak długo utrzymywałam dom w stadium minimalistycznym, tak długo nie potrafiłam się w nim zrelaksować. Musiałam uciekać do Cafe Nero, by w otoczeniu eklektycznego wnętrza pełnego książek poduszek, drewnianych regałów i najróżniejszych mebli poczuć spokój ducha.null
Odkąd pozwalam sobie na używanie i korzystanie z pięknych rzeczy, kupowanie pamiątek z podróży ( przeważnie użytecznych) to mam poczucie, że moje życie jest lepsze. Ja sama zaczynam dzień pijąc z filiżanki przywiezionej z Targu w Berlinie, siedzę wokół kwiatów w szlafroku/ kimonie przywiezionym z Singapuru i jem natalerzach z targów staroci. To wszystko naznaczone jest wspomnieniami, buduje atmosferę, przywiązuje. Nadaje wartość. Przedmioty mają znaczenie i lubię nimi naznaczać codzienność. Budować jej jakość, upiększać i dodawać rumieńców.
I do takiego podejścia i życia chciałam Was dzisiejszym wpisem od serca zainspirować nie czekajcie na szczególny moment, tu i teraz dzieje się życie, które zasługuje na najpiękniejszą oprawę. Naznaczajcie swoje otoczenie sobą.
pozdrawiam ciepło
Jess
This post has already been read 10647 times!