Arkadia i Nieborów. O tym dlaczego nie zostałam doktorantka i jak przypadkowa fascynacja, zmieniła bieg mojego życia.
Arkadia i Nieborów czyli siedziba Heleny z Przeździeckich Radziwiłłowej, to tak nieprawdę tylko pretekst by poruszyć kwestie o wiele ważniejszą. Czasem kreujemy plany i przywiązujemy się do marzeń, których w istocie nie chcemy zrealizować i tylko głos z tyłu głowy, który cicho szepce, że to nie tedy droga, na chwile zakłóca nasze dążenia do celu.
Dopiero przypadek, który krzyżuję wszystkie plany, przewraca życie do góry nogami, może uzmysłowić nam, że nie było nam pisane tak przeżyć życia. Owszem, możemy bo wszystko jest do zrobienia, jeśli tylko tego się pragnie i włoży w to wystarczająco dużo wysiłku. Rzecz w tym , że wcale tego nie chcieliśmy, a jedynie przyzwyczajenie do pewnej wizji, z którą wzrastaliśmy przez lata, pchało nas w stronę „wyśnionego celu”.
Historia moich XVIII wiecznych przyjaciółek zaczyna się pewnego słonecznego poranka, w ocienionej letnim kwieciem altanie. Z pachnącą kawą w wygodnym fotelu, obłożona poduszkami, w moim Rodzinnym Domu, zakochałam się bez pamieć w XVIII świecie, który potępiałam dotychczas w sposób niedwuznacznych. Nie potrafiąc, ale i nie starając się zrozumieć obyczajowości epoki, która napawała mnie wstrętem. Z łatką fasadowej inteligencji i rozpusty nie tylko alkowianej, przyjęłam za pewnik, że nie znajdę tam nic godnego uwagi. Wtem na kartach jednej z publikacji, (bodajże Dam Polskich XVIII wieku), trafiłam na XVIII wieczne magnatki. Jedna przed drugą kreowały wielkie pałace, budowały swój splendor i wpływały na kształt epoki. Z alkowy pociągając za sznurki tylko pozornie męskiego świata polityki. Ten jeden poranek, jak wiele kolejnych momentów, które miały przyjść znienacka, choć nie mogłam tego w tym momencie wiedzieć zmienił moje najbliższe decyzje, a w dalszej perspektywie życie…
Gdybym wtedy nie zakochała się w XVIII wiecznych dama, nie podjęłabym absurdalnej decyzji by po nastu latach fascynacji XIX wiecznymi obyczajami, kulturą, literaturą i sztuką, poddać się chwilowej miłości i postanowić pisać swoją prace wieńczącą pięć lat studiów na temat epoki, o której wiem tak niewiele. Biały cierpki zapach pudru, który zdobił policzki mych drogich niewiast, musiał otumanić mój umysł. Poddałam się bez reszty fascynacji, która szybko okazała się udręką. Szybka gorąca jak żar miłość, wypaliła się nim minął rok, a ja pozostałam z tym balastem, ciągle jeszcze żywiąc sentyment do dzielnych kobiet, które na przemian podziwiałam i nienawidziłam. To od tej fascynacji zależało, czy dostąpię zaszczytu nobilitacji do doktoranckiego świata. Zaważyły emocje, bezrefleksyjny romantyzm, który co jakiś czas na hura karze mi rzucić wszystko i poddać się nowym namiętnością. Dziś myślę z rozrzewnieniem i czułością o tej decyzji, tym momencie, który sprawił, że mimo wieloletnich planów nie zostałam doktorantką, że mimo głębokiego pragnienia, które żywiłam, jeszcze w nastolectwie i pielęgnowanej przez naście lat wizji akademickiej kariery, nie doszła ona do skutku. Gdy plany spaliły na panewce nie było mi jednak do śmiechu. Gdybym podjęła inną decyzje, prawdopodobnie domino życia, nie złożyło by się w taki sposób, a ja dziś nie pisałabym do Was z mieszkania z widokiem na Palac Kultury bezbrzeżnie szczeliwa, że nie zostałam doktorem historii i jak największy dyletant mogę pisać z emfazą o XVIII damach. Pisać z czystą przyjemnością i pasją, nie pod dyktando uniwersyteckich wymogów, terminów i zasad. Co więcej mam, czas, na to by robić to co naprawdę kocham, tak jak sama tego chce.
Przechadzając się po XVIII wiecznych ogrodach Heleny, cieszyłam się, że nie muszę działać w rymie akademickiego zegara. Nie muszę podporządkowywać życia zasadą narzuconym odgórnie, oraz spędzać całych tygodni na przygotowaniu tekstu, który nie zmieni świata. Przez ostatnie dwa lata, poznałam grubo ponad setkę doktorantów, kilkudziesięciu doktorów i wielu pisarzy oraz blogerów. Ludzie pióra, zawsze fascynowali mnie w sposób szczególny. Rozmawiałam z nimi o swoich pragnieniach i niespełnionych marzeniach. To nie są zdania, które łatwo wypowiedzieć. Nie gdy poświeciło się 10 lat by zyskać dr przed nazwiskiem… Takie mądrości wypływają z człowieka o wschodzie słońca, na sopockiej plaży, po połówce wódki na głowę. Wówczas można usłyszeć, ciche, wstydliwe, cierpkie wypowiedziane pół szeptem ginącym w huku fal: nie warto było….
Wówczas o brzasku, gdy pada pytanie, czego naprawdę, chcesz, po co Ci to?
Z klarownym jak brylant, nasączonym wódką umysłem wypluwam z siebie, mniej piękną, ale dosadną polszczyzną, wiązankę swoich pragnień, w której między najszczerszym pragnieniem dotarcia do drugiego człowieka, inspirowania go i motywowania, nie pojawia się nawet przez moment, pragnienie posiada dr przed nazwiskiem, ubierania wysokich szpilek i prowadzenie długich (co semestr tych samych) wykładów. Chodzi o działanie, esencje, myśl… nie zaś o skostniałą formę.
Swoją drogą to zaskakujące, jak łatwo uzyskać odpowiedz czego się chce, gdy puszczają nam wszystkie hamulce i nie kierujemy się utartymi ścieżkami..
Nagle okazuje, się, że wcale nie muszę rezygnować z wszystkiego by poświecić się tej wizji. Przede wszystkim porzucać wolności, którą kocham i życia w którym nie ograniczają mnie zinstytucjonalizowane reguły. Wówczas o świcie uświadomiłam sobie, że mogę to osiągająć innym sposobem. Mam wrażenie, że mój alternatywny cykl, w którym razem z uczestnikami moich wycieczek dyskutujemy o sztuce ulicznej, architekturze, społecznych zjawiskach daje mi większa frajdę, niż możliwość opowiadania wyuczonych fraz z drewnianym pulpitem. Poczułam, że pisząc w sieci. prowadząc bloga, czy spotykając się z ludźmi, mam większą szanse by osiągnąć spełnienie, niż wydając naukową publikacje o nakładzie nie przekraczającym 2 tysięcy sztuk, której przypuszczam nikt prócz recenzentów nie czyta.
Sama jestem autorka kilku publikacji, wydanych pod zacnymi brendami ( PWN i takie tam), jednak, czy którekolwiek z tych tekstów (które kosztowały mnie masę pracy, czasu i nerwów) zmieniły cokolwiek? Nic. Wątpię nawet by ktokolwiek, prócz garstki znajomych i mojej Babci, pokusił się o przekartkowanie moich wypocin. To bez znaczenia. Większy feed back otrzymuje pisząc tu oraz prowadząc cykl wyjazdów. Mówiąc o miejscach i inspirując do działania. Co więcej, myślę, że moje marzenia, były prawdziwe i aktualne, tak długo, do puki ja sama pod wypływem nowych doświadczeń, nie zmieniłam się tak bardzo, że przestały być one gorącym marzeniem, a stały się spędzającym sen z powiek balastem.
Myślę, że czasem warto dokonać rewizji własnych celi. Zapyta się, dlaczego tego chcemy?
Może tak naprawdę, wcale nie o to nam chodzi?
Nie mówię, że nie zmienię zdania. Na ten moment jednak nie tęsknię za uniwersytecką strukturą.
Ponad wszystko cenie sobie swoją wolność i kocham moje życie!
i tego tez Wam życzę!
This post has already been read 3583 times!