Irlandię odwiedziliśmy w marcu, przyjechaliśmy specjalnie, na St Patric Day. Liczyliśmy na wielkie uniesienie, Zachwyt Dublinem, uliczną fetą. Przez moment nawet myśleliśmy, że nie starczy nam czasu na nic innego oprócz celebrowania zielonego święta, szybko jednak okazało się, że nie koniecznie jest to najlepsza impreza na jakiej byliśmy, o czym pisałam Wam ostatnio, a Irlandia ma dużo więcej do zaoferowania. Szczerze powiedziawszy wszystko co najpiękniejsze zaczyna się po za granicami Dublina i innych Irlandzkich miast. Urok tkwi na wsiach, peryferiach i w małych miasteczkach, o które na szczęście w Irlandii nie trudno. Opowiem, Wam dziś o tym jak plan idealny legł w gruzach, a my mimo wszystko wspominamy Irlandię jako urocze wakacje, niezwykłą ciepłą atmosferę i świetny czas razem, w głuszy i zieleni.
Podróż, najlepszym testem dla związku.
Pozwoliliśmy się Irlandii zaskoczyć. Przejrzałam przewodnik, wsłuchała się w śniadaniowe opowieści, a potem wybraliśmy dla siebie coś właściwego.
Jest taka psychologiczna rada, żeby sprawdzić swojego partnera nie tylko w codziennym życiu, ale i ekstremalnych sytuacjach. Gdybyśmy nie byli zaprawieni w bojach i gotowi na różne niepowodzenia Irlandia byłaby prawdziwym testem dla związku;)
Zaczęło się od problemów z wypożyczalnia samochodu, straciliśmy ponad 2 godziny awanturując się w wypożyczalni; później z noclegiem, najpierw nie mogliśmy znaleźć miejsca noclegu, a gdy już znaleźliśmy okazało się, że nikogo nie ma na miejscu… Do tego doszły nasze własne problemy, przystosowanie do depresyjnej pogody, deszczu z wiatrem, wiejącego prosto w twarz i mojego zęba ( przypomnę Wam, że 3 dni prze wylotem wyrywałam swoją pierwszą ósemkę…). Gdy więc zmęczeni tłumem, który nas niemal stratował podczas parady w Dublinie postanowiliśmy uciec w dzicz. Za cel obraliśmy sobie wiejskie drogi i Moher Clifs, a także Galaway. Jestem z tych, dla których wiejski cmentarz ma więcej uroku niż miejska katedra, co zresztą pokazywałam Wam ostatnio. Wiejskie rewiry Irlandii były więc doskonale. Zatrzymywaliśmy się co kawałek a ja biegała po pastwiskach, pstrykałam fotki, a następnie cała mokra wskakiwałam do samochodu otulałam się szkocki kocem i piłam herbatę z termosu. Gdy po 3 godzinach jazdy dotarliśmy do Moher Cliffs mgła była tak gęsta, że ledwo widzieliśmy budkę z biletami, obok, której zaparkowaliśmy samochód. Sprzedający wejściówki mężczyzna otwarcie uprzedził nas, że dziś nie ma szans na zobaczenie czegokolwiek. Popatrzyliśmy po sobie i uznaliśmy, że to nic, widocznie tak miało być. Pojechaliśmy przed siebie wiejskim dróżkami w stronę Galaway, zatrzymując się po drodze jeszcze wiele razy. Tym sposobem trafiliśmy do pewnej wioski, gdzie udało nam się zjeść pyszny gulasz. Rozgrzeszający nieco wyspiarską kuchnie. Uroczy wiejski pub sam w sobie był słodką atrakcją, gdy wyszliśmy z niego, zaskoczył nas ciąg motorów i traktorów. Robiły właśnie pętlę by przygotować się do lokalnej parady. Ile miałam frajdy z tego zbiegu okoliczności. Machałam do dzieci, które rzucały we mnie cukierkami i fotografowałam każdy detal. Nie było tu żadnych turystów, za wyjątkiem nas sami mieszkańcy, rodzice machający do swoich dzieci oraz sąsiedzi.Stąd ruszyliśmy w dalszą drogę do Galway, kilkakrotnie łapiąc kadr, na wioskach, plażach, przydrożnych zamkach, które stały się równie pewnym i regularnym elementem krajobrazu co owce czy białe domki.
Zabierz mnie do Galaway
Po Dublinie nie obiecywałam sobie od irlandzkich miast, zbyt wiele, od Galway też nie miałam oczekiwań, a jednak zaskoczyło nas pozytywnie, kolorowe uliczki pełne pubów. Wypełnione były po brzegi fanami rugby. Długo szukaliśmy takiego, w którym można byłoby przycupnąć na piwo. Udało nam się znaleźć jeden w którym nie było telewizora, ale za to muzyka na żywo! Tego szukaliśmy, irlandzkie brzmienie wygrywane przez młodych Irlandczyków. Było doskonałym zwieńczeniem tego etapu podróży. Do dziś często wspominamy ten koncert i drogę z przygodami, smak gulaszu ( a ja po cichu wzdycham do vintage płytek w Irlandzkiej łazience).
Gdyby ktoś z Was chciał powtórzyć nasza trasę
Blessington- trasa do Limeric, (trzymajac sie caly czas drug krajowych, na ostatnim ocinku kawalek autostrady na wysokosci limerick)- Moher Clifs- droga do Galaway ( przepiekny malowniczy odcinek, male waskie druzki z trasą wzdłuż Oceanu) – powrot do Blessington.
This post has already been read 2377 times!