W te czerwcowe upalne dni, pozwolę sobie powrócić do początków stycznia i zabiorę Was na chwilę do miasta, które wiele lat temu ( boże jak to brzmi!) skradło moje serce. Trafiłam tam spontanicznie, miałam 5 wolnych dni, na początku stycznia, które mogłam spędzić w deszczowej i przeraźliwie zimnej Anglii i domu który zupełnie opustoszał z moich współlokatorek, które spędzały święta w rodzinnym, polskim zaciszu. Albo zaraz po odstawieni Mamy na lotnisko, samej władować sie do dowolnego samolotu i wyfrunąć z depresyjnej, zimowej wyspy. Spontaniczność przez większą część życia była mi cechą zupełnie obca, odkąd jednak odzyskałam swój panieński stan, moje plany, jak i ja sama, stały się bardziej elastyczne. Kupiłam więc bilet i pognałam tam gdzie serce ciągnęło mnie najbardziej… Czyli do Wiednia! Wiedziałam, że jeśli nie zobaczę moich bliskich teraz, to kolejna szansa na to pojawi się dopiero za pól roku ( czyli teraz, gdy siedzią tu ze mną i debatując na temat londyńskich zabytków i dopieszczają plany naszych Islandzkich podbojów).
Pożegnałam więc rzewnie Moją ukochaną Beatkę (Mamusie), z która spędziłam najcudowniejsze grudniowe poranki i wieczory, jakie pamiętam w życiu, i zapakowałam się do Ryanaira, który odstawił mnie po 2 godzinach w Bratysławie. Niestety świąteczny dzień (przypominam 1 stycznia) wpłynął na częstotliwość lotów. Siedziałam więc i … jadłam ! Kosztując różne przysmaki z słowackiej lotniskowej piekarni. Jedna z nic skradła całkowicie moje serce. W miedzy czasie poznałam kilku ciekawych podróżników, parę Szkotów, Amerykanów z Chicago, którzy przyjechali do Wiednia i Salzburga na 6 dniowy trip, by znów wrócić do USA, oraz przeuroczą 14-letnia Finkę, z którą przegadałam całą 2-godzinna drogę do Austriackiej stolicy.
Tu ostatnia przesiadka, do wiedeńskiego metra i chwile później jestem już w mieszkaniu, którego atmosferę uwielbiam. Powitań i uścisków jest co nie miara i tak schodzi nam jak zwykle do późnych godzin, które już właściwie z racji pory dnia można by nazwać wczesnymi:) Podczas rozmów, przewija sie często plan naszej amerykańskiej podroży. Popijamy więc wino i kartkujemy przewodniki, jeżdżąc palcem po mapie. Ustalamy trasę, które staje się ramową wizją naszego lipcowego wyjazdu.
This post has already been read 3008 times!