Przerwę na jakiś czas moją lwowska opowieść, by na chwilę przenieść Was w cieple klimaty piaszczystej plaży na Costa Blancka – czyli do Walencji, do której trafiłam za sprawą cudownych tanich linii lotniczych Ryanair na cale bajeczne 4 dni.
Walencja mimo, iż jak podaje ciocia Wikipedia jest trzecim co do wielkości miastem Hiszpanii w rzeczywistości nie jest duża, a zwiedzenie jej, (w naprawdę powolnym tempem) nie zajmuje więcej niż 2 dni, trzy to naprawa wystarczająco by obejść wszystkie zakamary, odwiedzić muzea, kościoły i cudowne knajpeczki z lokalnymi specjałami.
Skąd pomysł by w kwietniu lecieć do tego miasta? Pomysł zaistniał wcześniej, już w styczniu planowałam, że przylecę do tego miasta na chwile, korzystając z zaproszenia dobrego znajomego ze studiów – który zamieszkał tu z okazji pół rocznego pobytu na Erasmusie. Pragnęłam zobaczyć Fallas, jednak w tym samym czasie odbywała się wspomniana wcześniej konferencja we Lwowie, więc niestety nie było to możliwe. Ostatecznie udało mi się upolować świetnie bilety właśnie w kwietniu. Kosztowały – 186 złotych w dwie strony. Niestety moja spóźniona reakcja i poszukiwanie towarzysza na wyjazd, sprawiły, że pierwsza tura najtańszych biletów została wykupiona, kolejna jednak wcale nie była wiele droższa, więc moja studencka kieszeń stypendysty, mogła sobie na to szaleństwo spokojnie pozwolić:)
Lubie wiedzieć niemal wszystko na temat miasta, które odwiedzam, czytam książki których akcja dzieje, się w danym mieście, biografie sławnych ludzi, którzy żyli i tworzyli w jego murach, wertuje przewodniki i książki do historii oraz sztuki. Walencji nie udało mi się poznać od strony literackiej. Przed wyjazdem zaopatrzyłam się jedynie w marcowy numer Travela, który szeroko opowiadał o Fallas i zapakowałam do walizki kupiony 3 lata wcześniej opasły przewodnik Berlitza po całej Hiszpanii, którego szczerze mówiąc nie polecam.
Zawsze całościowe ujecie państwa jest niekorzystne dla mniejszych miast, a w przypadku tak bogatego w zabytki państwa jak Hiszpania i obszernego pod względem powierzchni – wydanie całościowe wydaje się być wręcz absurdalnym pomysłem, które oprócz sporej fizycznej wagi – nie wnosi nic w naszą podróż. Walencja jest w nim ujęta na 3 stronach, które bardzo enigmatycznie opisują zabytki zaznaczone na maleńkiej mapie która w żaden sposób nie może być przydatna. Osobiście dużo bardziej cenie ich wydania monograficzne dotyczące jednego miasta, bądź regionu. Niestety po Walencji nie ma przewodnika indywidualnego, ani po samym mieście, ani po rejonie, dlatego tez musiałam zadowolić się tym co było mi dane. Resztę doczytałam z internetu:) Liczyłam również na pomoc Oskara, który zaprosił nas do Walencji, i który poznał już miasto jak własną kieszeń w przeciągu niemal czterech miesięcy życia wśród Hiszpanów.
This post has already been read 2047 times!