Ale powolutku… Cała przygoda zaczyna się w naszym mieszkanku, z widokiem na to skromne wewnętrzne podwóreczko. Okropnie głośny budzik zrywa nas z łózka o godzinie 5, wszędzie jest ciemno, Ola energicznie podnosi się z łóżka i uderzeniem ręki w włącznik światła wybija prąd Zaczyna się frajda w pakowanie po ciemku, oświetlamy pokój telefonami komórkowymi i jedną zdobyczną latarką. Jeszcze tylko szybkie gotowanie wody do termosu, kanapki na drogę z przepysznego ( nawet na drugi dzień) ukraińskiego chleba i biegniemy na tramwaj. Temperatura w mieszkaniu niewiele rożni się od tej na klatce schodowej. Wszędzie jest cholernie zimno. Biegiem zmierzamy przez zupełnie śpiące, pogrążone w mroku miasto, mijając ostatni raz katedrę łacińską, pomnik Teresa Szewczenki i radośnie zatrzymując się po naszym biego-marszu o 6 rano na przystanku tramwajowym Niestety umieszczony na wysokości ponad 2 metrów rozkład nie jest dla nas czytelny, zresztą połowa, jego treści została przez kogoś pożyczona na wieczne nieoddanie, ciężko więc dojść do tego czy coś jechało, ma zamiar pojechać czy nie przyjedzie nigdy. Każda chwila czekania w 33 stopniowym mrozie wydaje się być ostatnią w życiu!
Przez ponad 30 minut skaczemy, tańczymy, biegamy, robimy wszystko by nie zamarznąć gdy podjeżdża pierwszy tramwaj wskakuje i pytam czy jedzie na „wokshall” – motorniczy fuczy coś , że niby dlaczego (!) i odjeżdża … ze mną w środku (!) wyskakuje w locie – zdezorientowana. Czekamy dalej na kolejnego ukraińskiego cudaka. Przyjeżdża wreszcie, tym razem za sterem kobieta, kupujemy bilet, niestety – zero porozumienia, babka nie może zrozumieć jak jedno osoba chcieć kupić cztery bilety, po kilku minutach fochow, wysychaniu jakiś dziwnych ukraińskich sentencji wypluwanych przez życzliwą panią do megafonu, udało nam się nabyć bilet, kobieta oczywiście oszkapia nas na nich, ale nie było to już ważne, nie potrzebowaliśmy już hrywien, oprócz tych wyliczonych na przejazd do Medyki. Zaistniał jeszcze jeden problem, szyby w tramwaju były zupełnie oblodzone, na każdym więc przystanku, ktoś z nas musiał wyskakiwać, żeby zobaczyć w jakim miejscu jesteśmy.
Gdy dojechaliśmy pod dworzec, zaczęła się zabawa w szukanie marszrutki, odszyfrowywanie ukraińskiego alfabetu i kolejny sparing z świerzbiącym mrozem. Ostatecznie, trafiliśmy na busa do ( uwaga – Medyka po ukraińsku to Szigini) Szigini i zapadliśmy w nim w głęboki sen. Podroż trwała ponad 2 godziny, gdy dojechaliśmy na miejsce, spodziewaliśmy się, że wczesna pora pomorze ominąć nam tłumy Ukraińców przechodzących przez granice. Niestety nic bardziej mylnego. O godzinie 9 rano czekała na nas kolejka ponad 200 osób pragnących przedostać się na nogach przez granice ukraińsko- polska.
Jednak dopiero tu zaczyna się nasza przygoda. Zadowolona, że tak łatwo udało nam się przedostać przez ukraiński tłum poprosiłam strażnika by nas przepuścił poinformowałam go, ze jesteśmy z studentami z polski, wracamy z konferencji we Lwowie i ze spieszymy się na pociąg w Przemyślu Przystojny mężczyzna popatrzył na mnie niewzruszony zapytał tylko, czy mamy kupiony bilet na pociąg gdy odparłam że nie bo nie mieliśmy pewności ile czasu to zajmie. Odparł z uśmiechem no widzi Pani, nic mnie to nie obchodzi. Nie wiem co było większe, moje oburzenie czy zdziwienie, byłam w szoku. Temperatura powietrza dalej utrzymywała się na wysokości trzydziestu stopni poniżej zera. Każda chwila czekania, wydawał się być wiecznością Od 3 godzin nie czułam swoich stup! Kilka razy nagabywałyśmy jeszcze strażnika odparł on, że jest to przejście tylko dla polityków dyplomatów i wojskowych co zamknęło nam usta i odebrało argumenty. Staliśmy tak przy bramę ponad półgodziny Ola nie wytrzymała i poszła do ubikacji, wizyta w ubikacji na granicy bez szengen – wymusza na migrantach zostawienie paszportu u strażnika przed skorzystanie z toalety.
Po wyjściu z niej, zapytała raz jeszcze strażnika czy nas puści gdy odparł po raz kolejny, ze jest to przejście dla polityków dyplomatów i wojskowych – Ola zapytała przewrotnie z swym rozbrajającym uśmiechem kochanego dziecka:) ( Kocham Cie Olus:*) „A siostra komandosa może byc?„, nie tylko ja jestem rozbrojona tym jej uśmiechem nawet surowy strażnik został rozbrojony, uśmiechną sie i odparł ludzkim głosem „Niech pani szybko wraca, zaraz Was puszcze”.
Bez względu jednak na trudne warunki, specyficzny, surowy klimat – wiem na pewno, że za każdym razem gdy tylko będę miała okazję, będę wracać do tego cudownego miejsca, które po prostu posiada to coś, czego brakuje wielu, skończenie piękniejszym miastom, można powiedzieć śmiało, że miejsce ma – dusze.
This post has already been read 1700 times!