Zbieram te szczęśliwe londyńskie chwile, pełne ciepła, swobody i beztroski,niczym koraliki, z których zaplotę, któregoś dnia bransoletkę.
Kolejna fanatyczna niedziela do kolekcji. W Anglii parkowy weekend to rytuał, wszystkich niewyjeżdżających z miasta anglików. Dla mnie to nowość. Nigdy dotąd nie spędzałam całych dni w parku, leząc beztrosko z książką na kocu, piknikując, obserwując ludzi, czy grając w gry planszowe. Być może dlatego, że miałam zawsze swój własny wielki ogród, psy i hektary pól i lasów dookoła, których wszyscy Ci angole na pewno mi zazdroszczą. Puki co jednak taka forma niezwykle mi odpowiada i na pewno wrócę do niej jeszcze nie raz!
Tym razem padło na Green Park, a później na maleńki skwer tuz za Brick Lane, które po raz kolejny (juz rytualnie) stołowało nas w ten weekend. Tym razem jednak, udało mi się oprzeć i nie pochłonąć polskiego hot-doga, którego tu wychwalam pod niebiosy, już n-ty raz, lecz dotrzeć do końca tej pełnej gastronomicznych pokus ulicy, i zjeść zydowskiego bigla, który był na mojej liście dań do spróbowania, jeszcze zanim zamieszkałam w UK. Polecam, typowy „salt beef ( za 3,70 gbp)”, o ile ciasto jest słabe, to samo mięso jest naprawdę dobre!
This post has already been read 2221 times!