Francuskie Lille nie jest miastem, trafiającym do top 10 turystycznych miejsc, wartych odwiedzenia, przypuszczam, że ciężko by go szukać w pierwszej setce. Mimo całego uroku tego miejsca, nie planowałam nigdy zatrzymać się w tym punkcie na dłużej. Czasem zrządzenie, losu, przypadek, sprawia, że mimo chodem jakieś nieznane wcześniej zagadnienie, kultura, czy miejsce stają się nam bliski, z powodu ludzi, którzy pojawili się w naszym życiu. Nigdy nie zakładałam, że będę czytać o arabskiej kulturze, ani, że zwiąże się z Kuwejczykiem, tak samo nie mogłam przewidzieć, że za sprawą jego nieograniczonej sieci kontaktów i przyjaciół w różnych częściach Europy, będę miała grupę (co raz większą) przyjaznych ludzi, do których będę chciała wracać, właśnie w tych północnych rewirach Francji. Zaprzyjaźniając się z grupa szalonych muzyków z Lille, tym sposobem trafiając do tego miasta częściej niż przyzwoitość mogłaby nakazywać. W ciągu ostatniego roku byłam tam aż 3 razy! Czas tam sprawił, że miałam okazje poznać to miejsce i francuską kulturę z trochę mniej turystycznej perspektywy.
Co warto zobaczyć w Lille?
Nie lubią takich list. Przeważnie opierają się o te same elementy: ratusz, rynek, opera, teatr wielki plac główny, katedrę oraz pozostałości zamku bądź militarnych obwarowań itd. Tym razem też nie będzie inaczej. Jednak na pierwszy rzut oka, dla odwiedzających, którzy chcą rozeznać się w terenie i lubią architekturę oraz zabytki, na pewno interesujące będzie kilka poniższych obiektów:
-
Plac Generała de Gaulle
-
Stara Giełda
-
Wieże Beffroi
-
Budynek Opery
-
Pałac Sztuk Pięknych ( gdzie można zobaczyć dzieła Rubensa, Van Dycka, Delacrox, Goja, Raphaela i innych wielkich twórców)
-
Budynek ratusza- a więc Hotel de Ville
-
Budynek gwieździstej cytadeli otoczony pięknym parkiem
-
Dom Charlesa de Gaulla
-
Bazylika katedralna Notre Dame de la Trielle
Pogranicze z prawdziwego zdarzenia
Dla mnie przede wszystkim istotny jest klimat tego miejsca. To typowy przykład pogranicza, gdzie na styku kultur powstaje piękny jego mix. Lille przypomina, że granice są pojęciem bardzo względnym, a kultura danego narodu, w zależności od regionu, potrafi być bardzo różnorodna, odmienna kuchnia, architektura czy język z ich akcentem, niepodobny do żadnego innego, słynne wspomniane shti, z filmu jeszcze dalej niż północ. jest jednym ze znaków tej inności.
Wpływy brytyjskie i niderlandzkie widać wyraźnie w architekturze miasta, gdy tylko znajdziemy się na przedmieściach, można spokojnie pomylić klimatyczne Lille z przedmieściami Londynu. Gdyby tak wywiózł mnie ktoś tutaj nie mówiąc gdzie jestem uwierzyłabym, że to Bale, albo Croydon ( przedmieścia Londynu) bez dwóch zdań.
Kuchnia również daleka jest od lekkiej kuchni południa. Tu gdzie wiatr i deszcz, potrzeba prawdziwej strawy. Najsłynniejszymi daniami są więc (fontetycznie Buwe) ciężki sos z wołowiny z piwem oraz Welsh, czyli przekładane tosty zapiekane z nieprzyzwoitą ilością sera i szynki.
Pogoda, w tym rejonie przypomina bardziej tą zananą z Londynu niż jakiegokolwiek innego miejsca. Tu deszcz nie robi na nikim wrażenia, pada prawie codziennie, ale po londyńsku, a wiec trochę każdego dnia.
Co szczególnego spotkamy w Lille?
Targ. Nie jestem obiektywna bo uwielbiam targi wszelkiej maści wszędzie, gdzie tylko się pojawię. Tutaj również co niedziele, można skosztować lokalnych specjałów, zaopatrzyć się w przysłowiowe mydło i powidło. A w pubie na rynku, odbywają się o 12 coucherfingowe luche, na których uczestnicy dzielą się tym co kupili, przed chwilą na straganach. Wspaniała tradycja.
Pub. Koń O blond włosach. Pub, o którym pisałam niedawno. To prawdziwa perełka, świetne miejsce, gdzie można zabawić się w niedzielne popołudnie. W końcu, większość ludzkości nie wie co zrobić z niedzielą. Tu nie ma takich problemów od 15 do 20 kto żyw zmierza do Le Cheval Blanc i piją do 20 tak by do poniedziałku wytrzeźwieć. Grajkowie nie oszczędzają sił, a atmosfera jest jedyna w swoim rodzaju.
Grande Braderie
Na początku września, odbywa się tu wielki ulicznym targiem staroci Grande Braderie. Towarzysza mu imprezy w pubach i clubach, które często przenoszą się na ulice miasta. Pełno grajków gra na ulicach, młodzież ściąga tłumnie do Lille, a dj-e, wystawiający się w oknach barów i tańczące na ulicach tłumy nikogo nie dziwią. Wrześniowe, wieczory na ulicach Lille są naprawdę niezapomniane. Podczas tego festiwalu restauracje pękają w szwach, a kto żyw je mule z frytkami. Co ciekawe, przed lokalami odbywa się bitwa na mulle, kto sprzeda więcej, kto usypie wyższą kupkę skorupiaków? La Braderie ma ponad 900 lat tradycji sięgając to średniowiecza. Przez całe miasto ciągnął się kilometry straganów na rekordową długość. Tłumy przyciąga jeden z największych targów staroci w Europie Braderie, organizowany w pierwszy weekend wrześniach ( chyba, że wypada w niedzielę wówczas 31 ) ostatni weekend sierpnia. Uroczystość rozpoczyna bieg półmaratonu ulicznego, a targ zaczyna się od godziny 14. Przez dwa dni, wystawia się tu ponad 10 tysięcy sprzedawców a liczba odwiedzających sięga do 2 milinów. Miasto udostępnia przestrzeń spędzającym za darmo dlatego, też każdy próbuje swoich sił w handlu.
Dla mnie wyjątkowe jest to, że Lille, ma klimat małego miasteczka, wręcz wioski, gdzie ciężko wyjść by nie spotkać kogoś znajomego ( sprawdzone na naszych francuskich znajomych, zawsze na kogoś trafiali), a jednocześnie jego położenie sprawia, że w godzinę można pociągiem dostać się do Paryża, Brukseli i Londynu. Z tym Londynem to przesadziłam, tak naprawdę wyjeżdżając z Lille o 7:55 w Londynie będziemy o 7:50, oszczędzamy wiec 5 minut życia dzięki zmianie lokalnego czasu :). Gdyby nie fakt, ze łatwiej dogadać się tu po arabsku, niż angielsku, byłoby to miejsce do rozważenia jako życiowy przystanek:)
pozdrawiam ciepło
Jess
This post has already been read 5513 times!