Jutro zaprezentuje kolejny fragment Londynu – ulice. Brick Lane, zanim jednak to nastąpi chciała zwrócić Wasza uwagę na pewien film…
Dwa tygodnie temu odbyłam kolejny spacer po londyńskich dzielnicach, które pominęłam podczas pierwszej wizyty w mieście. Celem było: Smithfield i Spitalfields, w ich obszarze, mieści się Brick Line. Dzielnica zamieszkała w większości przez Bengalską ludność. Odkąd zamieszkali u mnie Saleh i Sad, stałam się wrażliwa na temat Bangladeszu. Poznanie chłopców sprawiło, że stałam się żywo zainteresowana sytuacją polityczną i społeczną tego miejsca, kulturą oraz kuchnią tego kraju. Nie ukrywam, że wcześniej wiedza moja na temat tego państwa była niezwykle skąpa, owszem potrafiłam wskazać je na mapie i rzucić kilkoma banałami – o biedzie, przeludnieniu i zacofaniu. To jednak wytarte stereotypy, które klepie się bez zastanawiania. dzisiaj już tego nie robię, wystrzegam się tego typu gadaniny, płytkiej powierzchownej, bezrefleksyjnej oceny.
Gdy zagłębiłam się w przednik i znalazłam tam informacje o mniejszości Bengalskiej postanowiłam od raz odwiedzić to miejsce. Szukając w internecie większej dawki informacji, trafiłam na film o tej samej nazwie co słynna Bengalska ulica w Londynie: Brick Lane.
Chciałam zwrócić Waszą uwagę na tą pozycję, recenzja w której możemy przeczytać frazę o nieszczęśliwym małżeństwie i znajdowaniu prawdziwej miłości, może odstraszyć amatorów dobrego kina, jednak tak naprawdę to tylko jeden z wątków, jakie produkcja ta porusza. Jeśli nigdy wcześniej nie zastanawialiście się nad życiem emigrantów z dalekiej Azji w krajach Europy Zachodniej, to ten film – powinien Was skłonić do refleksji i być zastrzykiem tolerancji.
Osobiście polecam, to były naprawdę dobre dwie godziny.
This post has already been read 2053 times!