Od powrotu z Hiszpanii, staram się jeść bezglutenowo. Nienawidzę wymyślonych diet, nie znoszę gdy się mnie ogranicza i czegokolwiek zakazuje. Nie mogłam więc narzucić sobie żadnej z dostępnych w sieci diet. Nie sprawdza się to zupełnie. Gdy tylko czegoś nie mogę – muszę to zrobić natychmiast! Wymyśliłam więc, że zrezygnuje z tego co niepotrzebne i sama będę sobie szefem w doborze potraw i produktów odżywczych. Tym sposobem trafiłam na dietę bezglutenową. Zrezygnowałam z chleba, ciastek, produktów mącznych i makaronu, ciężko jednak było mi powiedzieć sobie – Nie NA ZAWSZE! Ta fraza doprowadza mnie z zasady do absolutnego paraliżu i przerażenia. Wczytując się, we wszystkie dietetyczne portale, motywatory dietetyczne i takie tam bzdety, natrafiłam na złoty środek: cheat meal. Czyli jak ja to nazywam po swojemu dzień wykroczeń/ dzień przestępstw. Takie własnie dni przestępstw, oglądacie przeważnie na moim blogu, co może dawać zakrzywiony obraz mojego stylu żywienia. Posty, pochodzą bowiem z weekendowych wypadów, kiedy to będąc w trasie daje sobie dyspensę na to wszystko czego normalnie nie jadam i nie pije! Zasada jest jedna: jeśli czegoś bardzo chce mówię sobie – ok możesz, ale zjesz to w sobotę:) I działa! Wiem, że mogę więc nie świruje, a do soboty często mi mija zupełnie. Od chleba można się odzwyczaić, właściwie doszło do tego, że jak przychodzi sobota, a ja czuje zapach świeżego pieczywa, jestem znudzona na samą myśl, że miałabym je gryźć…:D Często więc kończy się na jakimś niewielkim lodzie, albo szejku z maca i szklance cydru.
This post has already been read 1734 times!