Wracając z Wenecji w zeszły weekend, zatrzymaliśmy się na chwile w Weronie. Mała przerwa na zobaczenie Balkonu Juli, wypicie drugiej kawy i spacer uliczkami miasta. Tydzień wcześniej leząc z gorączką pod kilkoma warstwami pościeli, zobaczyłam film „Listy do Juli” i zapragnęłam zobaczyć to miejsce. Nie spodziewałam się, że tak szybko będzie to możliwe, całe szczęście, że nie planowałam tego miesiącami, bo byłabym rozczarowana. Dlaczego? Posłuchajcie.
„Listy do Julii”
Film listy do Juli, to może i nie jest kino najwyższych lotów, ale jest to dobry umilacz czasu. Tworzy niezłą atmosferę, pozwala na chwilę zapomnieć o bożym świecie i przezywać piękny romans w jeszcze piękniejszej scenerii. Akcja filmu dzieje się w Weronie i Toskanii, możemy zobaczyć również fragmenty Umbrii i bajeczną Sienę. Listy do Juli, to historia Amerykańskiej dziennikarki, która przyjeżdża do Werony na miesiąc „przedślubny” ze swoim narzeczonym, ten jednak zajęty jest spotkaniami z włoskimi dostawcami, dla jego włoskiej restauracji, którą lada moment otwiera w Nowym Jorku. Głowna bohaterka zwiedza Weronę samotnie, trafia pod balkon Juli i z typowym reporterskim zacięciem obserwuje kobiety, które tłumnie tu przychodzą, plącząc piszą listy, które zostawiają w murze pod balkonem. Zainteresowana dziennikarka obserwuje sytuację tak długo aż dostrzega kobietę z wiklinowym koszem, która zbiera po całym dniu lisciki pozostawione, przez odwiedzające. Podąża za nią, aż do mieszkania, w którym znika, tym sposobem odkrywa „Sekretarki Julii”, które odpisują na pełne smutku listy, błagające o rade miłosną od tej słynnej Szekspirowskiej Wenus…
Balkon Julii
Zostawmy w tym miejscu fabułę filmu, który szczerze polecam zobaczyć, ja natomiast zabieram Was pod ten prawdziwy balkon, bo równie silnie jak bohaterka, lubię sprawdzać osobiście jak wygadają osławione literaturą miejsca. Zacznijmy od tego, że balkon, który turyści uważają dziś za ten opisany przez Szekspira, został dobudowany do kamienicy w 1903 roku, a więc grubo 400 lat po śmierci poety i legendarnej Julii. W kamienicy znajduje się muzeum, a budynek podobno należał w przeszłości do opisanego przez angielskiego dramaturga rodu Capulettich, żeby się jednak do niego dostać musimy przejść przez bramę i długi tunel, w którym ciężko zastać centymetr łysego muru. Każdy najdrobniejszy kawałek pokrywają „miłosne napisy”, wlepy, kolorowe karteczki, ryte w murze sentencje oraz markerem pospiesznie malowane wyznania A+E = ❤. Te miłosne tagi zaczynają się już przed bramą, podobnie zresztą jak sklepy z akcesoriami Love, a nawet warsztaty ryjące w metalowych kłódkach wyznania. Idąc tropem morza czarnych znaków namazanych na starych murach, trafiamy na dziedziniec również czarny od markerowych wyznań i tłumu, który tam się kotłuje, żeby zrobić upragnione selfie z balkonem i obowiązkowo przypiąć do metalowej kraty kłódkę. Nie ma miejsca na zabytkowy mur z filmowymi listami, nawet na chwile skupienia i ciszy nie ma tu miejsca. Nie to jest jednak najgorsze, do markera się przyzwyczaiłam, ale gdy podeszłam do ścian z bliska zobaczyłam metry kwadratowe zaschniętych gum do żucia, na których z łatwością dało się ryć J+F=<3 … ucieszyłam się, bo myślałam, że już niewiele mnie zaskoczy, a jednak! Street art to mój ulubiony kierunek w sztuce, wszelkie przejawy rycia na murach mnie więc nie dziwią ( o czym pisałam nie raz) Berlinskie squoty, takiej dekoracji by się na pewno nie powstydziły, nie widziałabym tez powodu, żeby o tym w ogóle wspominać. Tu jednak było mi to trochę nie w smak. Może jestem juz stara i niewiele wiem o romantyzmie? Może to fajnie przykleić gumę, poczekać aż zaschnie, albo lepiej wykorzystać czyjąś starą gumę ( po co czekać?) i napisać na niej Kocham Adasia?
W tym mieście serce zabiło mi mocniej tylko raz gdy, po 10- minutach eksploatacji kłódek, gum do żucia i markerowych tagów, popatrzyłam za siebie i zobaczyłam pod Balkonem Mojego Romea:) który mimo gorączki, cierpliwie czekał, az sie napatrzę, nagadam i przeżyję wszystkie swoje frustracje:)
Werona pragmatycznie
Co do samej Werony, jest przyjemna, może nie zachwycającą, ale jak większość włoskich miasteczek, spójna estetycznie i zwyczajnie miła, nie zachwyca jednak niczym szczególnym na tle pozostałych włoskich osobliwości. Może gdyby nie było tak zimno, polubiłybyśmy się bardziej? Ciężko powiedzieć, w ten zimowy dzień nie rozkochała mnie jednak w sobie.
Często namawiam do podroży literackim tropem, czasem jednak najpiękniejsze podróże, pozostają na kartkach powieści. Dom Juli należy traktować, jak miejsce symboliczne Sam Szekspir nigdy nie był w Weronie ani nawet we Włoszech. Jeśli będziesz miał po drodze Czytelniku, wpadnij na pyszną włoską kawę, przespaceruj się uliczkami Werony, ale nie czyń z tego miejsca, jedynego najważniejszego celu wyprawy, przyjmij tą turystyczna Mekke z dystansem, a wrócisz z lepszymi wspomnieniami.
PS.Przepraszam jeśli Was rozczarowałam, ale chętnie posłucham o Waszych wrażeniach, może coś poszło nie tak w moim odbiorze? Czekam na Wasze relacje.
pozdrawiam ciepło
Jess
This post has already been read 3851 times!