Zwiedzaliśmy Amerykę w wyjątkowym okresie, o ile marzyłam od lat by zobaczyć na żywo amerykańskie halloween i termin wybraliśmy celowo, o tyle, wyborów prezydenckich nie planowaliśmy;) Trafiły się nam jako dodatek i świetne doświadczenie, o których chciałam Wam opowiedzieć. Jak wyglądało to z perspektywy obserwatora, podczas kilku burzliwych dni przed i po ogłoszeniu wyniku?
Protesty.
Pierwszy protest widzieliśmy na Walk of Fame w Los Angeles i co nas zaskoczyło zorganizowali go zwolennicy Trumpa, z hasłami, „Latinno people suport Trump”. Zdrętwiałam ze dziwienia i przerażenia. Przyjechaliśmy do Stanów z przekonaniem, że nikt tego człowieka tu nie wspiera, najwyżej jakaś garstka ekstremistów.
Rozmowy z tubylcami.
Gdziekolwiek się nie zatrzymywaliśmy, ludzie bardzo chętnie rozmawiali o polityce, z dnia na dzień było bliżej do ogłoszenia wyników i wszyscy zdawali się pukać w głowę skąd ten oszołom z wielką czupryna się w ogóle wziął. Byliśmy przede wszystkim w Californii, w stanie, który w ogromnej większości wybrał Hilary, zapewne stąd błędne przeświadczenie ( u nas również) że nikt, tutaj nie jest na tyle szalony by dokonać TAKICH wyborów.
Plakaty, dekoracje, wystawy sklepowe
Szczerze powiedziawszy przypuszczałam ( znając Amerykę z filmów, pokazujących protesty, marsze, przebrania, przepych i rozmach w każdej najdrobniejszej sprawie), że spotkam się z prawdziwym natłokiem szyldów, posterów czy dekoracji. Udało nam się uchwycić kilka wystaw sklepowych chcących przyciągnąć uwagę kupujących, kilka plakatów przypominających, że wybór jest „w Twoich rękach” szczególnie w przededniu wielkiego dnia. Widzieliśmy zaledwie jeden dom na przedmieściach San Francisko z pełną dekoracją, postawionym na trawniku pełnej wielkości tekturowym Barakiem Obamą i Hillary tuz obok oraz przystrojony w kolory Demokratów balkon oraz wejście do domu. Niestety przejeżdżaliśmy zbyt szybko i nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Szczerze powiedziawszy spodziewałam się większej ilości taki atrakcji.
Pamiątki.
O zbliżających się wynikach wyborów, przypominały we wszystkich miejscach turystycznych śmieszne koszulki, skarpety, kubki oraz plakaty. Przedstawiające Hillary na jednorożcu i Trampa w ogniu wojny oraz inne wariacje, nie zapominające o bujnej czuprynie bohatera.
Telewizja.
To najciekawszy moment tej opowieści. Przez kolejne cztery dni przed i po wyborami, śledziliśmy co wieczór CNN. Relacje w niedziele po wyborach, gdzie ciągle jeszcze czarnym koniem była Clinton, wyglądała kompletnie inaczej niż ta po 2 dniach. Zaproszeni do studia komentatorzy wywlekali brudy, cytowali Trumpa. Gdy po północy okazało się, że jest jakaś przewaga pana z czupryną, posypały się komentarze konsternacji, ukazujące absolutne zaskoczenie i nieprzygotowanie na tą sytuacje ( nas wszystkich zresztą). Komentarze zaczęły wybrzmiewać w tonie: „nie mam pojęcia o co tu chodzi, nie znam nikogo kto by głosował na kandydata republikanów”, łącznie ze zmianą frontu komentarzy z „to idiota nie posiadający szacunku do nikogo” na „myślę, że media pokazują tylko jedna stronę tęgo kandydata, poszukują sensacji i wyolbrzymiają problem”. Patrzyliśmy na te reakcje z otwartymi jak pokemony oczyma, na co dzień niezbyt zainteresowani polityka, tu mielimy ją na żywo. W ciągu 3 godzinnej relacji wraz ze zmianami słupków, oglądaliśmy transformację komentujących gości, a cała otaczająca nas Califfornia wydawała się pogrążoną w szoku przez najbliższe dni.
This post has already been read 2072 times!