Każdy kolejny dzień Fallas, był dla mnie podróżą w głąb Hiszpańskiej, a raczej, Walencjańskiej kultury. Najlepszym sposobem na poznanie, jest obserwacji. Dlatego też, gdy tylko udało nam się wczesnym popołudniem zerwać z łózka niczym skowronkom, udaliśmy się na spacer, symetrycznymi uliczkami Walencji, po za ścisłym centrum, krążyliśmy, w poszukiwaniu kolorowych Faller.
O czym mówią fallery?
Każda z nich miała do opowiedzenia własną historie, za sprawą, której można wedrzeć się do głowy przeciętnego Walencjanina, zrozumieć jego problemy, niepokoje, niechęci i pragnienie reform. Po kilku kolejnych spotkaniach z Fallerami, łatwo było wysunąć konkretne wnioski na temat ich życia. Przede wszystkim, król nie cieszy się tu ( mówiąc bardzo eufemistycznie) zbyt wielkim poważeniem. Jedna z faller, mówiła nawet o koronowaniu króla, koroną z Burger Kinga, bowiem tylko na taką zasługuje.. Temat polityki, przewija się praktycznie w każdej fallerze. Może jedynie dziecięce są od nich wolne, chociaż, przypuszczam, że nie jeden artysta i tam próbuje „upchnąć” swoje poglądy, może w trochę mniej oczywisty sposób, ale mam wrażenie, że wszędzie są one obecne.
Jak to jest z tymi Hiszpanami? Katolicy? Konserwatyści?
Hiszpanie, wbrew stereotypom, które o nich krążą, w które przyznam się sama wierzyłam, nie są konserwatystami, w politycznym tego słowa rozumieniu. Nie są wierzącymi, wojującymi katolikami, przywiązanymi do zastanych reguł. Wręcz przeciwnie! Ich konserwatyzm, który na ogół się im przypisuje wynika raczej, z tradycyjnych więzów rodzinnych, które pielęgnują i które stanowią dla nich wartość. I tu można by uznać kończy się ich potocznie rozumiany konserwatyzm. Religijność? Ciężka do zaobserwowania, powszechnie przypisywany im niezwykle silny i popularny kult Maryjny, nie jest powszechny. Podobnie jak w pozostałe części Europy i tu dotarła laicyzacja. Patrząc na nich miałam wrażenie, że Polska jest ( po raz kolejny w dziejach) ostatnim bastionem chrześcijaństwa na tym kontynencie. Co więcej, nie tylko są laikami, potrafią równie silnie kpić z kościoła jak i z króla. Patrząc na ich postawę, która ( mnie osobę z założenia liberalną) momentami, mocno szokowała, zaczęłam zastanawiać się, kto tu właściwie jest konserwatystą… Popularnym przekleństwem jest wśród Walencjan, slogan „sram na boga”, nie do pomyślenia, w Polsce.
Po za tym, bezrobocie, wyniszczające najazdy turystów, niszczących naturalne środowisko, zaśmiecających i zaburzających codzienny niespieszny, bardzo osobliwy rytm życia. Wszystko to znajduje odbicie w falernach, których tematyka o tym traktuje.
Sylwetki, znienawidzonej pani prezydent Walencji, która mimo ogromnej ilości przeciwników od wielu lat cieszy się swoim stanowiskiem, można spotkać na co drugiej falerze. Wykpiwany król, zacofany kościół, bezrobocie to swoista mantra wszystkich z pozoru kolorowych i radosnych pomników. Miałam wrażenie, że to manifest, wołanie o pomoc, krzyk. Z drugiej jednak strony Hiszpanie nie wyglądają na zdesperowanych, to złe porównanie, raczej to forma protestu przeciwko rzeczywistości, która ich otacza, która im przeszkadza i uciska, jednak z powodu swej ospalej natury nie maja siły ani ochoty w nią ingerować. Mówią jednak głośno co im przeszkadza, skarżą się na te zjawiska jak na odciski i niczym w starosłowiańskich gusłach pala je w nadziei na oczyszczenie atmosfery, licząc na zmiany, które siły natury, obłaskawione oczyszczającym ogniem powinny przynieść.
To właściwie kolejny wymiar tego święta, które im głębiej zapuszczałam się w krętych uliczkach Walencji, im więcej obserwowałam i kontemplowałam zabawne, kolorowe i z pozoru blachę falery, tym więcej odnajdywałam w nim sensu i znaczeń, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Nie można jednak zrozumieć sensu, falery bez znajomości hiszpańskiego, a nawet i ten język nie jest tu wystarczający. Najwięcej perełek, można wychwycić, w języku walencjano. To w nim zaszyfrowane są kpiny pod adresem króla, czy krytyczne uwagi na temat kościoła. Czy to po to by przeciętny turysta nie odszyfrował ich prawdziwego przesłania? Czy może o najgłębszych problemach nie sposób mówić inaczej niż językiem najbliższym? Nie wiem. Na to pytanie pewnie nawet sami Walencjanie nie znaj odpowiedzi. Bez Oskara, który posługuje się zarówno Wlaencjano jak i Kastyliano ( oficjalnym dialektem Hiszpanii) moja podróż tu nie miała by sensu. Oglądałabym jedynie kolorowe figurki, których wydźwięk byłby dla mnie niemy.
Spacerując tak, dotarliśmy do małego skwerku, gdzie w cieple popołudnie przesiadywali starsi panowie, żwawo dyskutując, rozgrywając jednocześnie partyjkę w bule. Przysiedliśmy w pewnej odległości, by nie naruszać ich prywatności i przypatrywaliśmy się z zaciekawieniem. Pałaszując nasze bagietki, „lomo” przygotowane wcześniej w domu na te okazje.
Jedzenie bagietek, to bardzo ciekawa sprawa. To prawdziwa hiszpańska mania. Przyznam szczerz, że tylu jedzących kromki nie spotkałam na żadnej paryskiej ulicy, co tutaj za każdym rogiem. To zupełnie normalne, wręcz rytualne, że gdy Hiszpanie umawiają się na mieście, biorą z sobą pajdy przygotowane wcześniej w domu. W każdej hiszpańskiej knajpie i kawiarni można kupić, przygotowane bagietki, ale o tym jeszcze wspomnę.
Lomo to nic innego jak przesmażona na oliwie z oliwek, zarumieniona pierś z indyka, którą podaje się w bagietce oblanej oliwą z oliwek z dodatkiem zielonej salaty, czasem z typowym słonym hiszpańskim serem i duszona cebula.
Stąd powolnym spacerkiem, krążyliśmy jeszcze chwile uliczkami Walencji, odwiedzaliśmy popularne sklepiki „chińczyków”, u których można kupić absolutnie wszystko. Zrobiliśmy sobie tutaj mistyczną sesje, Oskar z św. Franciszkiem, ja udając boginie małżeństw i domowego ogniska:D
Wieczorem, trafiliśmy do Fallas znajomej Oskara, Elżbiety, która sama występowała w tradycyjnym stroju. Tutaj udało nam się wejść na zaplecze i zobaczyć prawdziwe przygotowania do przemarszu fallas na ofrendzie. Przygotowania fryzur, strojów oraz kwiatów. Cudownie było móc podglądać ich gdy w przejęciu szykują się na to wielkie dla nich święto. Na ścianie tego lokalu, znajdowały się wszystkie wycinki z gazet, w ktorych wspomniano o osiągnięciach ich fallery i wspólnoty fallas.
Po domowej uczcie (zjadłam najelpsze lody w swoim zyciu) degustacji orczaty, balkonowej imprezie erasmusów, fajerwerkach i ulicznej imprezie w centrum miasta, trafiliśmy tutaj znowu, bawiąc się na prywatnej ulicznej imprezie, pijąc drinki i tańcząc jak zwykle w ulicznym kółku.
liczne nagrody dla fallery ze wspólnoty Elzbiety
Elżbieta z Babcią
wieczorna wyprawa do super-marketu i degustacja orchaty i katalonskiej „cavy” czyli wina musującego
najlepsze lody w zyciu, jedzone z wydrylowanej pomarańczy
ciąg dalszy nastąpi..
This post has already been read 2380 times!