W sierpniu postanowiłam raz jeszcze zawitać do stolicy, tym razem zatrzymałam się u mojego przyjaciela. ze studiów. Tym zrządzeniem losu, krótka wizyta na Ochocie zmieniła się w stały pobyt.
Cały ostatni tydzień sierpnia, korzystając z najlepszej pogody, spędziłam snując się raz samotnie, raz z Marcinem, po okolicy. Już dawno żaden widok nie sprawił mi tyle radości, co polski socrealizm. Anglia zmęczyła mnie niemiłosiernie swą ( delikatnie rzecz ujmując) specyficzną architekturą. Stęskniłam się za prawdziwym modernizmem, secesją i o dziwo barokiem. Jeszcze ciągle zdarza mi się wchodzić do przypadkowych kościołów i tchnąć ich polską, swojską atmosferę. Wyjechałam na emigracje by odpowiedzieć sobie na pytanie czego od życia chce. Co mam dalej z sobą zrobić? Gdzie jest moje miejsce na ziemi? Miałam w planie, przetestować kilka wariantów: Anglię, Norwegię, Australię. Pobyt na zielonej wyspie uświadomił mi jednak, że nawet jeśli chce zobaczyć wszystko, to lubię wracać do Polski i na ten moment to tu jest mi dobrze i tu chce zostać. Nie mówię nigdy i na zawsze. Myślę, że wyleczyłam się z tych frazesów, wiem jednak, że tu i teraz to w Warszawie czuje się dobrze i odnalazłam spokój, którego nie mogłam zaznać w UK.
Ochota, w której zatrzymałam się na jakiś czas, urzekła mnie swoim urokiem. Mieszkam tuz nieopodal Grójeckiej, którą, w przypływie sił maszeruje na nogach pod sam Pałac Kultury, mogąc obserwować zmieniające się architektoniczne style. Tchnąć polski klimat i swojskość, za która tęskniłam.
Najukochańszy Towarzysz sierpioniowych dni:)
This post has already been read 2003 times!