Nawet nie myślałam, że w tym roku uda mi się trafić do Oslo. To by prawdziwy łut szczęścia, gdy opublikowałam posta z moimi planamil na najbliższe pół roku, znajomy, który waśnie mieszka w norweskie stolicy, zaproponował bym dołożyła do listy to miasto. Nie trzeba mi powtarzać dwa razy takich propozycji. Chwile później kupiłam bilet i od lutego cieszyłam się wizją spędzenia wielkanocnych świąt w Oslo. Gdy, ruszyłam z moją Karolą do Cardiffu podzieliłam się z nią swoimi planami i jeszcze w tej samej chwili, korzystając z wi-fi w megabusie, kupiła bilet. I plan na doskonałe święta by już gotowy!
Po tej pierwszej radości, naszło mnie trochę zwątpienia, z każdej strony słyszałam pełne zdziwienia pytania, Oslo? Boże to takie drogie miasto! Stać Cie na to? A co tam będziesz robić!? Święta? Jak możesz w święta- nie lepiej do Polski?
Co prawda nie jestem podatna na wpływy, ale ekonomiczne aspekt tej wyprawy, zaczął mnie nieco martwić, nie chciałam wydać tam krocia, liczyłam raczej na niskobudżetowy wypad, z jedzeniem w torbie, kanapkami na drogę i pierogami z polskiego sklepu na świątecznym stole. Byłam też pełna obaw co do pogody, do torby więc (mimo optymistycznej prognozy 16-18 stopni i bez chmurnego nieba) trafiły wełniane skarpety, czapka i rękawiczki.
Do Oslo dotarłyśmy oczywiście Ryanayr’em z Londyn Stansted wprost do Oslo Rygge. O tym, że miasto do tanich nie należy mówiła już cena najtańszego z możliwych transportu z lotniska do miasta i z powrotem (300 koron, co daje w przybliżeniu, jakieś 30 funtów). Za każdym razem, gdy przyszło mi coś kupić przeliczałam to w głowie na funty, gdybym przeliczała na złotówki, pewnie nie kupiłabym nic! Miasto jest drogie i trzeba to sobie otwarcie powiedzieć. Nawet ceny w Macdonaldzie i Subway, które stołowały nas dzielnie przez te cztery dni, były znacznie wyższe niż te w Londynie, średnio o funta więcej na każdej rzeczy ( przykładowe ceny kawa latte: 20 koron, croisant 25 koron, McFlurry 25 koron, duzy MilShake 40 koron, kanapka w subway 39 koron/ ewentualnie w promocji 29 koron (mała))
Wysiadając na lotnisku, poczułam od razu w płucach rześkie kochane powietrze, które zapamiętałam z wyprawy na Nordkkap, powietrze, którym człowiek ma ochotę na-oddychać się na zapas! Nigdzie takiego nie ma, świeże, ostre, pachnące!
Transport z lotniska trwa niecałą godzinę, przez prawie 50 minut jedzie się przez cudne pola, które nieco przypominają nasze polskie. Mija się kilka tuneli, przecinających wzgórza. Wreszcie jakieś wyżyny i pagórki, po tych angielskich bezkresnych równinach to przemiła alternatywa! I nagle sielski krajobraz urywa się, a my wjeżdżamy do metropolii. Nowoczesne wieżowce, modernistyczna architektura i piękny dworzec, na którym czeka już na nas Grzegorz.
Nasz gospodarz prowadzi nas miłymi uliczkami norweskiej stolicy, przez ryneczek, deptak, targowisko i wzgórze, mijając kilka kościółków i cmentarz docieramy do jego akademiku, który na cztery najbliższe dni stanie się dla nas przemiłą bazą, mini -domem, gdzie spędzimy święta wielkiej nocy.
Po szybkim ogarnięciu, przepakowaniu torebek, nie tracąc czasu ruszamy na miasto. Nie czytałam zbyt wielu entuzjastycznych relacji blogerów z Oslo, raczej trafiałam na informacje, że to miasto, gdzie niewiele można zobaczyć, a ceny nie są adekwatne do wrażeń jakie ono zapewnia. Nie wiedziałam więc czego się spodziewać.
Spacerując w stronę centrum trafiłyśmy pod Opere, nowoczesny budynek, swoją formą, unikatowej bryły na kilka minut zmiótł mnie z powierzchni ziemi. Wykonana z najwyższej jakości materiałów, błyszczy swym biały fornirem w świetle słońca. Wdrapałyśmy się na jej dach i uznałyśmy, że musimy się położyć. Leżałyśmy tu dobre pół godziny nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Cudowna architektura, bezchmurne niebo i słońce! Pełen relaks. Schodząc z dachu uświadomiłyśmy sobie, że nie my jedne wpadłyśmy na ten pomysł, cała rzesza Norwegów, wylegiwała się w słońcu, spędzając tu leniwie popołudnie, w towarzystwie swoich bliskich.
Po tym przemiłym relaksie, przyszedł czas na nieco ruchu, obeszłyśmy więc wybrzeże, nieco bardziej przemysłowe, zostawiając za sobą „kody kreskowe”, czyli nowoczesne biurowce, które ustawiono tuż obok gmachu opery, których forma naprawdę zachwyca. Minęłyśmy przemysłowe nabrzeże portowe, po prawej mijając zamek i dotarłyśmy do głównego deptaku, nad którym malowała się już kontrowersyjna modernistyczna bryła ratusza.
Miasto mimo, świątecznego weekendu nie było zatłoczone. W Oslo żyje jedynie 600 tysięcy ludzi, nie ma tu więc tłumów na miarę Londynu, czy chociażby weekendowego Krakowa. Dzięki temu, zawsze można znaleźć jakiś skrawek miejsca by usiąść i w spokoju wpatrywać się w przystań. Ta właśnie czynność od pierwszego dnia stała się nasza ulubioną! Chwile później znalazłyśmy się już w części „Akker Brygge” i tu na drewnianym podeście znalazłyśmy wygodne drewniane stopnie, z których obserwowałyśmy ludzi, celebrujących wolny czas. Jedni, spacerowali z dziećmi, inni zajadali w restauracjach, a jeszcze inni imprezowali na prywatnych jachtach. Wszystko to było niezwykle miłe dla oka, a cała niespieszna atmosfera tego miejsca, pełen luz, swoboda i cudna architektura nowoczesnego kompleksu, sprawiała naprawę przemiłe wrażenie
c.d nastąpi
This post has already been read 2645 times!