Podziwiam zapał wszystkich – którym chce się i mają energię podążać za trendami, ja osobiście spasowałam dawno temu. Największym zaskoczeniem ostatnich miesięcy jest dla mnie – szaleńcze zainteresowanie kolekcjami projektantów światowej sławy – projektujących dla najpopularniejszej chyba sieciówki – H&M. Spotkałam się z licznymi hasłami promującymi owe współprace których liczba z roku na rok zwiększa się. Nie ukrywam, że sama inicjatywa wydawała mi się szalenie ciekawa. Zawsze z zainteresowaniem śledzę cóż projektanci tworzący dla własnego hermetycznego światka bogaczy – rzucą dla mas. Wydawało mi się, że współprace te ciekawe są raczej – jako zjawisko – i zainteresowanie mediów oraz blogerek, ma podobny charakter do moich socjologczno-modowych obserwacji. Niemałym zaskoczeniem były więc dla mnie informacje i zdjęcia o niebotycznych kolejkach ustawiających się przed wybranymi polskimi sklepami i czekającymi od 3 nad ranem klientami, wykupującymi zaraz po otwarciu całe kolekcje. Tym większe było to zdziwienie, że żyjemy w dobie kryzysu ekonomicznego – w którym przydało by się stawiać na jakość, ponad czasowość, ograniczając w miarę możliwości wydatki. Kupując torbę za 200zł – przydałoby się żeby chociaż jej połowa (:P) była wykonana ze skóry! A tu Maison Martin Margiel wypuszcza kopertówkę w kształcie cukierka – wykonaną ze sztucznego materiału przypominającego folię z Jana Niezbędnego. I co? Torebki rozchodzą się w kilkadziesiąt minut.
Jak dla mnie ta torebka już w tym momencie ma wątpliwe walory estetyczne, a w przyszłym roku – przypuszczam, że będzie nadawała się jedynie do śmieci. Chociaż nie ona jest najgorsza, największym szokiem była dla mnie kolekcja stylistki Anny dello Russo, która sama w sobie jest magiczną postacią, oryginalna, ekscentryczną, a wytworzony przez nią image świetnie pasuje do charakteru jej pracy i pozycji jaką posiada w świecie mody. Przeniesienie jednak tego ekscentryzmu z pogranicza kiczu i tandety na ulice i zestawienie go – ze zwykłymi codziennymi stylizacjami (normalnych ludzi) – wywołuje mój szczery niesmak. Szczególnie plastikowa biżuteria obsypana złotem w najbardziej tandetnej formie – naśladująca motywy zwierzęce, w rzeczywistości będąc nieudaną imitacją biżuterii prawdziwej, jaką projektowali secesyjni artyści ( dla artystek scenicznych) na przełomie wieku XIX i XX (jak np. dzieła Alfonsa Muchy dla mistrza Fouqueta).
Mój jesienny zwyklak: paski jeansy, karmelowy trencz i ulubione brązowe kozaki, pasek który ma ponad 60 lat i jest na wykończeniu i torba w której nosze wszystko (i pewnie niedługo strzeli) – to mój synonim casualu.
This post has already been read 1672 times!