Czekałam na ten konwent dziecko na pierwszą gwiazdkę. Byłam ciekawa, jak w stolicy wygląda ten event, jak go zorganizują, jak spisze się Torwar ( w którym byłam pierwszy raz). Warsaw Tattoo Convention trochę mnie zaskoczył. Muszę przyznać, że lokalizacja mnie rozczarowała. Katowicki Szyb Wilsona lepiej spełnił rolę przestrzeni wystawienniczej. Sami jednak wystawy, tym razem zachwycili mnie o wiele bardziej niż na zeszłorocznym Katowickim Tatto Feście.
Kobiety Górą!
Chodziłam jak błędna owca między stoiskami, ( przyznaje szukałam tatuażysty, któremu będę mogła oddać swe ciało, bez cienia obawy). Jak sprośnie by to nie brzmiało! Mimo, iż wydziarani, brodaci mężczyźni, działają na moje singielskie serce zupełnie rozmiękczająco, to kobiety, zachwyciły mnie swoimi pracami.
Straciłam głowę dla dzieł niemieckiej artystki Marty Lipinski z Dead Romanoff Tattoos, której prace, to nie jakaś dzierganka po godzinach, a istnie arcydzieła! Grafiki, warte tego by powiesić je na ścianie. Gdyby tylko Lipsk był mi po drodze, a portfel cieszył się większą zasobnością oddałabym całe plecy do dyspozycji tej artystki! Nie wykluczam jednak takiej możliwości w przyszłości. Chapeau bas !
Wielkim zaskoczeniem, były dla mnie prace z salonu Gepas Tattoo 3ink Art Home.To coś zupełnie świeżego. Autorskiego, indywidualnego, absolutnie twórczego. Prace pełne dystansu, zdrowego luzu, pomysłowości oraz przede wszystkim kreatywności. Szczególnie ujął mnie rękaw, samej autorki, który jest osobliwą interpretacją, osobiście mi bliskiego, zgwałconego przez komercje „Pocałunku” Klimta ( dla nie wtajemniczonych – moja relacja).
Mimo uroku brodatych mężczyzn, zdecydowałam, się, że to kobieta, będzie autorka tatuażu, który nosze w sercu od kilku dobrych lat. Moja znajoma, Aleksandra Kołtowska Tattoo z którą studiowałam na historii sztuki. Uznałam, że jej lekka kobieca kreska, będzie tym czego sama oczekuje. Być może już w styczniu pokaże Wam swój nabytek.
Slow Fashion w świecie Tattoo
Krążąc po piętrach, podziwiając te małe dzieła, na rękach, nogach i plecach uczestników, poczułam się jak w galerii sztuki. Jednocześnie zalazła mnie fala irytacji. Zaczęłam zastawiać się, jak łatwo, ulegając modzie, szybkim decyzją, taniości i złym doradcom wielu ludzi decyduje się na tandetę. Przypomniały mi się setki tatuaży, które widziałam, u różnych ludzi, których poznałam bądź jedynie minęłam się z nimi, w swoim życiu. Mało twórczych, źle wykonanych, a czasem po porostu tandetnych. Myślałam, nad tym dłuższą chwilę, jednak ciągle nie wiem co motywuje ludzi z ulicy, przychodzących do salonu tatuaży i proszących o oklepane motywy, nie znaczące nic osobistego dla ich posiadacza. Często nawet nie zrozumiałe ( jak przypadkowy chiński znaczek). lecące ptaki, tkliwe sentencje, piórka przechodzące w klucz ptaków.
Można to zjawisko odnieść do fast fashion, nazywając je roboczo, fast tatto. O ile jednak szybka moda, na byle najnowsze trendy i rzeczy słabej jakości, daje się szybko zatrzeć, poprzez pozbycie nadmiaru przedmiotów, o tyle tu mamy do czynienia z ciałem i to nie byle jakim, bo naszym, na które, czy nam się podoba czy nie jesteśmy skazani do końca. Warto więc i w tej kwestii myśleć kategoriami slow. Zawsze mniej znaczy więcej.
Nie mam wątpliwości, że dobry tatuażysta, jest artystą, a dobry tatuaż to dzieło sztuki w mniejszym formacie. Warto odwiedzać tattoo konwenty, nawet jeśli samemu nie ma się tatuaży. To wyprawa w świat ludzi pełnych pasji i zaangażowania w to co robią. To zaraźliwy entuzjazm i unikalna atmosfera, luzu i wszem obecnego chill outu. To przede wszystkim, spacer po galerii sztuki, w której płótnami są ludzkie ciała.
This post has already been read 2720 times!