Pierwszy dzień w Walencji minął całkowicie pod znakiem Calatravy i spacerów wysuszonym korytem rzeki Turii, ciesząc oko bajecznymi ogrodami i moderną najwyższej klasy. Kolejnego dnia, przyszedł więc czas na cos zupełnie alternatywnego, zanurzyłyśmy się w labirynt krętych wiekowych uliczek, najstarszej części miasta. Błądziłyśmy jak błędne owce za Oskarem, który na swoim gruncie, jak ryba w wodzie opowiadał nam bajeczne historie o Walencji, Hiszpanach, historii, sztuce i tradycjach.
Podczas spaceru obowiązkowo odwiedzałyśmy kościoły, w tym walencjańską katedrę, z której tubylcy są tacy dumni. Szczerze powiedziawszy, budynek nie robi wrażenia, wciśnięty w kąt skweru, niknie wśród miejskiej zabudowy. A samo wnętrze nie wyróżnia się niczym szczególnym.
Ponieważ pogoda co chwila płatała nam figle, schroniliśmy się do lokalu, by napić regionalnego trunku (…) który w smaku przypominał musujące wino.
Po kilku godzinach spędzonych w zwartym centrum średniowiecznej starówki, spacerując murami miejskimi, dotarłyśmy do Uniwersytetu Walencjana, gdzie razem z Oskarem zjadłyśmy hiszpański przysmak jedzony zazwyczaj na drugie śniadanie – Torrilla de Patatas, czyli nic innego jak bułka z … sadzonym jajkiem i ziemniakami. Musze przyznać, że to okropnie mdłe i absolutnie nie rozumiem fascynacji tym wytworem…
Uniwersytet sprawiał naprawdę przyjemne wrażenie, po krótkim relaksie i naszym niezbyt udanym lunchu zostawiłyśmy Oskara, który miał popołudniowe zajęcia na uniwersytecie, a same z powodu kapryśnej pogody udałyśmy się do Muzeum.
Galeria ze wszech stron otoczona jest ogrodami, położona w sąsiedztwie koryta Turii, widoczna jest z daleka, za sprawa swoich barwnych kobaltowych kopuł. Przykuwa uwagę i zaciekawia, stanowiąc nie lada ozdobę w miejskim krajobrazie.
Walencja niezwykle dumna jest ze swoich bogatych zbiorów sztuki średniowiecznej oraz renesansowej. Niestety, ani ja ani Marta nie należymy do największych fanek sztuki z tego okresu. Tak wiec, zmordowane ostatnimi wydarzeniami i osłabione pogoda, wyłożyłyśmy się na sofie i w otoczeniu Męki Pańskiej i Zwiastowania najświętszej Marii Panny, przegadałyśmy jak nastolatki z wypiekami na twarzy ostatnie wydarzenia z naszego życia. Chyba zawsze będę wspominać z rozrzewnieniem te urocze dwie godziny „leżakowania” w walencjanskiej galerii:)
Z pod Galerii odebrał nas Oskar i razem udaliśmy się na wystawę sztuki nowoczesnej oraz fotografii w Galerii Sztuki Współczesnej . Ciekawa ekspozycja, piękne czarno-białe zdjęcia Marylin Monrooe oraz szkice Pabla Picassa, uratowały ten dzień.
Po wyjściu z Galerii, zalał nas dosłownie deszcz, przemoknięci do suchej nitki zmuszeni byliśmy w tym oberwaniu chmury, wziąć taksówkę, która zawiozła nas prosto pod drzwi mieszkania.
Tu gdy trochę się zagrzałyśmy ( nie spodziewałam się, ze tak zmarznę o tej porze roku w Hiszpanii!! W tym samym czasie w Polsce szalała pierwsza faza upału!) ruszyłyśmy na wino do Bodegi, czyli winiarni, gdzie podawane jest tylko wino i małe przystawki w postaci sera, wędliny, winogron czy bagietek.
Tu gdy trochę się zagrzałyśmy ( nie spodziewałam się, ze tak zmarznę o tej porze roku w Hiszpanii!! W tym samym czasie w Polsce szalała pierwsza faza upału!) ruszyłyśmy na wino do Bodegi, czyli winiarni, gdzie podawane jest tylko wino i małe przystawki w postaci sera, wędliny, winogron czy bagietek.
Mimo, że był to środek tygodnia, a na zewnątrz w dalszym ciągu siąpił okropny deszcz, tłumy okupowały bodege. Atmosfera była bajeczna, tak na długi rozmowach o miłości, przyjaźni, sztuce i.. studiowaniu umknął nam kolejny wieczór.
This post has already been read 2435 times!