Dziś będzie nietypowo, bo o przedmiotach. Na codzień nie przywiązuję wielkiej wagi do gromadzenia wokół siebie rzeczy, ale mam trochę skarbów, przywiezionych z podróży, które towarzysza mi każdego dnia i którymi (wirualnie) chciałabym się z Wami podzielić. To trochę taki sentymentalny pragmatyzm, czyli przywiezione z podróży rzeczy, które pełnią funkcje przedmiotów codziennego użytku. Niestety w kwestii użyteczności jestem terrorystką:)
Co przywożę z podróży?
Chyba nie zaskoczę Was mówiąc, że niewiele… Nie będzie kłamstwem gdy powiem również, że często zupełnie nic. Jeśli mówimy o rzeczach materialnych. Przywożę masę notatek i spostrzeżeń spośród, których część ląduje na blogu, a inne w czeluściach mojego evernota, czekając na swoją kolej i dając pożywkę do kolejnych poszukiwań i refleksji oraz weryfikacji wcześniejszych przemyśleń związanych z lekturami biografii czy reportaży z odwiedzanego regionu. Przywożę też znajomosci, które nie rzadko trwają latami, a dzięki social mediom, łatwo mogą przerodzić się w kolejne spotkania, czasem nawet na innym kontynencie:)
Czy przywożę z podróży pamiątki?
Rozczaruje, was, takich oczywistych nie kupuje. Mój pragmatyzm, zabrania mi znosić kurzołapów i rzeczy nieużytecznych. Mam jednak słabość, do rzeczy praktycznych. Potrafię na przykład, zaplanować że przywiozę z podroży konkretne najbardziej prozaiczne akcesoria, których brakuje mi w domu, wówczas, codziennie ich używając będę wracać wspomnieniami do ulubionych momentów z podróży, każdego dnia, w każdym niemal momencie, będę mogla przywołać wiele zdarzeń, które pragnę zatrzymać na jak najdłużej.
Jak wygląda w praktyce mój sentymentalny-pragmatyzm?
Tak naprawdę nie rozstaje się z rzeczami, które przywożę z podróży. Wstaje rano i nabieram owsianki ze słoja z San Francisko, następnie robię sobie kawę, z puszki w Muminki z Naantali, w filiżance, złowionej na vinatge markecie w Berlinie. Wypijam ja w łazience robiąc makijaż, z kosmetyków, które trzymam w małym gruzinskim etui. Wychodząc z pracy lapie za Indianska torbę, do której wrzucam, etui z dokumentami, z Ułan Ude oraz kosmetyczę,, na koniec przekręcam zamek ściskając w ręce zwisający przy kluczach Domek Muminków. Gdy wracam, odgrzewam sobie obiad, który jem na talerzach z Belgii, a po jedzeniu, zaparzam sobie, imbir i kurkume, które sączę z „próbowek łukasiewicza” z Lwowa, otulam się moim szkockim kocykiem, i siadam na vinatge fotelu z nogami na dywanie z Tirany. Gdy przygodzi weekend, pakuje wszystko do Marońaskiej torby z Londynu, na głowę naciągam bordową czapkę od mojej przyjaciółki z Londynu, która dała mi gdy odmarzała mi głowa na szkockich haighlandsach, ( za pewne nie możecie juz na ta czapkę patrzec:)), do kompletu zakładam sweter przywieziony z Irlandii i jestem gotowa do drogii. Tak w skrócie wygląda historia moich związków z rzeczam.
Chcecie poznać ich historię? Poniżej przedstawię Wam każdy z osobna.
Podróżnicze niezbędniki
Marokańska Torba z Camden Town.
Z czasów mojej Londyńskiej Emigracji (link) pochodzi torba, którą znacie na pamięć z setek moich zdjeć, jeśli gdzieś byłam, to więcej niż pewne, że moja torba była tam ze mną. Jest wspaniała ! Jej paradoks polega na tym, że Im dużej jej używam tym wyglada lepiej jej kolor staje się pełniejszy, a ja uwielbiam ją jeszcze bardziej. Niestety do codziennego użytku jest zbyt wielka, ale na bagaż podręczny nadaje się wyśmienicie. Za każdym razem, gdy ją widzę, przypominam sobie nie tylko Londyn, jego wspaniałe markety, zapach uchodzący z food tracków na Camden Town, ale też wszystkie te miesiące spędzone w Anglii. Gdy ją widzę przypominają mi się rownież, wszystkie pobudki o 3 nad ranem by zdażyć na samolot, zmęczenie i radość. Krótkie spojrzenie na moją Maroccan Bag i juz przed oczyma staje mi kilkaset wspaniałych obrazów.
Koc.
Mam takiego weterana, kupionego podczas podróży po Szkocji, z moimi przyjaciółmi, nie przypuszczałam, że kocyk ( z polaru!!) za 3 funty, stanie się nieodstępującym mnie na krok kompanem wszystkich wyjazdów, który zaraz obok marokańskiej torby, będzie wszędzie. Nie przypominam sobie, bym gdzieś była a on ze mną nie pojechał. Zawsze znajdzie się momenty, w którym warto sięgnać po kocyk:) Mimo, że ta podroż nie była łatwa, jak każdy podróżujący team mieliśmy przeboje, ponieważ jednak zespół bliskich ludzi był mi znany wcześniej, przypomina mi rownież wcześniejsze nasze podróże m.in Islandię.
Codzienni przyjaciele.
Etui z Ulan Ude
Oprócz domowych wspomagaczy, mam na codzień, zawsze pod ręką innych pomocników. W mojej torebce niezmiennie, zawsze ze mną jest moje etui na dokumenty, wykonane ze skory i sprzedawane przez Buriatów na straganie w Ułan Ude, każdego dnia chociaż przez chwile wspominam wyprawę koleją transsyberyjską (link) oraz moich przyjaciół, z którymi tam byłam.
Klucze.
Moje klucze mają trzy breloczki. „Kaj my som?”, kupione podczas jednej z wizyt w Katowicach, które przypominaj mi o moim przyjacielu i tym studenckim mieście, a także generalnie o Śląsku; Jessica z Californii, to taki żart, kupiona przez Fahada i wręczona mi na walk of fame, dla najlepszej Jessiki na świecie:) Czuje się wyróżniona. Zaznaczę że w zamian dostał Magnes „for best boyfriend”. Najwoazniesz w kolekcji jest jednak, mój kamień milowy, brelok, który mimo, że leciutki, bo wykonany z drewna przypomina mi, że mogę wszystko, jeśli dałam radę wymyślić i zorganizować wyprawę do Domu Muminków w Naantali dla 15 osobowej grupy. Mimo, że bylo nam zimno, mieliśmy przeróżne nieprzyjemności i losowe wypadki. Za każdym razem gdy na niego patrzę, aż mi cieplej na sercu, gdy czuje, że czegoś nie mogę zrobić, ściskam te klucze w rekach, a właściwie ten Muminkowy Domek i myśle sobie, Ty? Nie dasz rady! ? Popatrz tuta! . Tak samo dzieje, się gdy spojrzę na moja kosmetyczkę, ale o tym za moment.
Kosmetyczka z Gruzji
Kosmetyczkę, przywiozłam z Gruzji. A jak spostrzegawczy zauważyli, ta podroż mimo całej swej egzotyki, do tej pory nie została tutaj opisana. Mimo, że miałam okazję zobaczyć większą cześć tego kraju, nie potrafię myśleć o tej podróży bez emocji. Ciagle jeszcze targa mną wiele emocji i na sama myśl o tej podroży, mam ochotę glośno krzyczeć. Czemu więc trzymam to etui? Czy są jakieś inne powody oprócz tego, że jest piękne, ręcznie wykonane, a z jego sprzedaży można było wesprzeć siostry zakonne? Tak. Podobnie jak Dom Muminków, przypomina mi, że potrafię wiele, znieść, że jestem super silna i nie takie przeciwności losu miałam na swojej drodze. Przekornie więc, gdy przed rozmową kwalifikacyjną idę „przypudrować nosek” spoglądam na klucze, wyciągam kosmetyczkę i myślami jestem znów w oku cyklonu wydarzeń, które kosztowały mnie wiele nerwów, z których nie było wyjścia a jakoś je znalazłam, w których przede wszystkim moglam liczyć tylko za siebie, odpowiadając jednocześnie za grupę. Po takiej dawce adrenaliny. Wychodzę z „pudrowania noska” i myślę sobie pchyy, no tylko rozmowa i nie ma cienia, anie nawet przeslanek ku temu by się denerwować.
Torebka Iniadańska
Żeby nie było, że mam skłonności masochistyczne są też rzeczy, które przypominają mi nieskazitelne wspaniałe momenty. Jednym z nich były nasze dni w San Francisco, przede wszystkim cieple popołudnia w High and Ashbury, gdzie kupiłam w sklepie z indiańskimi ręcznie robionymi rzeczami moją torbę, która w uproszczeniu nazywam meksykańską. ( Podobne sprzedawali w Tijuanie, ale gorszej jakości oraz nieopodal Wielkiego Kanionu). Wszystkie rzeczy kupione w High Ashbury mają moc uszczęśliwiania mnie, przypominają mi, o Boże byłaś tam! Zrobilaś to!! Dlatego, nie zaskoczę Was chyba gdy powiem, że zaczynam dzień od..
Domowe rytuały
Słój z Owsianką
Owsianki, którą nabieram codziennie z wielkiego słoja przywiezionego z wielkiego lumepkus połączonego z marketem z używanymi rzeczami. Poszukiwałam od dawna jakiegoś ładnego soja na owsiankę, ale nauczona cierpliwości, z czasów mojej „zastawy”, chcialam dać mu się sama znaleźć. Tak było też tym razem. Stał tam na półce z wazonami i wpatrywał się we mnie, kosztował całe 3 dolary, a moją jedyną grozę wzbudzało, czy uda mi się dowieźć go do domu. Przetransportowałam go wpychając do niego ręczniki owijając go wspomnianym wyżej kocykiem.
Zastawa nie z kompletu.
Gdy moi rodzice odwiedzili mnie w Warszawie, jak to rodzice, zapytali czego mi brakuje? Bo ja wiem.. Mam wszystko- pomyslałam. No dobra brakuje mi talerzy, ale nie chce zastawy z ikei. Rezolutni rodzice dali mi więc kasę na talerze, jako prezent na parapetówkę:). A ja zdecydowałam, że w takim razie nauczę się cierpliwości, zamiast wejść na allegro i zamówić jakieś vintage talerze, czy mniej sztampowy komplet z ikei postanowiłam przywozić z targów staroci pojedyncze talerze, talerzyki oraz filiżanki. Zasada była jedna, miały być biało niebieskie i nie chciałam by zbyt wiele z nich pochodziło z tego samego źrodła i miało ten sam deseń. Określiłam też sobie jasno budżet, Postanawiając, że wszystkie te inwestycje mają zamknąć się w rozsądnym budżecie. Wiecie jak to jest z tymi kolekcjami, łatwo popłynąć…. Tym sposobem przez ostatnie prawie dwa lata, na różnych targach staroci kupuje bialo-niebieskie talerze, które sprawiają, że nie raz zachciało mi się gotować, czy spraszać ludzi, tylko po to by celebrować jedzenie z mojej „zastawy” tym cudowniejszej, że czasem zdarza mi się rozmarzyć, kto jadł przede mną na tych cudeńkach? Pochodzą z targu staroci w Brukseli, Berlinie, oraz Warszawskiego Kola i Zoo Marketu (link) . Nie ukrywam, trafiło się pare razy, że chodziłam przez cały dzień odkrywając alternatywne zakamarki Berlina z Kankenem pełnym talerzy oraz filiżanek, za co pod koniec dnia moje plecy mi podziękowały. Mimo wszystko nie żałowałam ani przez chwilę.
Lisy z Hight and Ashbury
Podobnie z reszta jak moje listy, kupione w magicznym sklepie również na High Asbury. ( o ktorym wspomianalm tu).
Lwowskie Próbówki.
W swoim, życiu mam na sumieniu kilkaset osób zakochanych we Lwowie, z mojego powodu, tak jestem sprawcą i czuje się z tego dumna. To jedno z moich ulubionych miast, do którego uwielbiam wracać (link) Podczas jednego z pobytów zaprowadzając grupę do magicznego miejsc jakim jest Lampa Naftowa, czyli kamienica przeznaczona na Muzeum-Pub ku pamieci Luksiewicza, zaopatrzyliśmy się w probówki, z których z radością pije moje codzienne napary z imbiru i kurkumy:)
Dywan z Tirany.
Podczas naszej tegoroczne podróży po Bałkanach, mieliśmy wiele wspaniałych momentów, ale nie da się ukryć, że Tirana była jednym z tych najmilszych. To miejsce miało jakiś fluid na który reaguje! Od pierwszych dni podróży, chorowałam na Macedońskie, bałkańskie dywany, o czym pisałam na Fanpagu (link), ostatecznie udało mi się upolować dywan w Tiranie oraz wynegocjować nie najgorszą cenę. Uwielbiam orientalne motywy, ale nie koniecznie chce by pochodzily z masowej produkcji. Ciagle więc skrycie marzą mi się po nocach poduszki z Maroka i wiele innych orientalnych motywów, przywiezionych z dalekiego wschodu, czy właśnie Afryki. Ale przyjdzie na to jeszcze czas. Mój dywanik ociepla kącik do czytania, oraz czasem pełni funkcje ratunkową przeciw złowrogim zimnym płytką w kuchni. Za każdym razem gdy na niego patrze wspominam upalny wieczór, w Albańskiej stolicy, nocne spacery i długie rozmowy. Bije od niego tyle ciepła i dobrych emocji związanych z tą podróżą, że potrafi rozgżać lepiej niż nie jedna herbata w zimowy wieczór.
Lokalne Przewodniki.
Wiecie, że podczas podróży szukam lokalnych smaczków i nietypowych atrakcji, dlatego, często zapuszczam się do lokalnych księgarni, przeważnie w galeriach sztuki i szukam przewodników tematycznych, które pomagają mi na miejscu, ale i również pozwalają mi zgłębić wiedzę po powrocie.
To było by na tyle moich sentymentalnych przedmiotów.
Tak jak wspomniałam mój chłopak zbiera magnesy, a ja mimo mojej niechęci do takich mało praktycznych rzeczy, muszę przyznać, że z radością obserwuje je codziennie na lodówce, co więcej sama ochoczo pomagam w wybieraniu najładniejszych:)
Najważniejsze jednak są wspomnienia. Wszystko co pozwala mi je zatrzymać jest bezcenne:)
A wy jakie macie podejście do przedmiotów?
Co przywozicie z podróży?
pozdrawiam Was ciepło
Jess
This post has already been read 11603 times!