Richmond – miało dla mnie tylko jeden synonim – Virginia Woolf i jej Hogart Press, zupełnie zlekceważyłam wielowiekową historyczną tradycje tego miejsca. Pragnęłam Zobaczyć dom Virginii, miejsce gdzie powstały jej najsłynniejsze powieści, oraz znaczna część Dziennika, pisarki. Jakie było więc moje zdziwienie, gdy zaraz po wyjściu z pociągu udałam się do punktu informacyjnego, prosząc o mapę i wskazówki jak dotrzeć do domu słynnej na całym świecie pisarki, a przemiły pan powiedział mi „Niestety muszę Panią rozczarować, wiele osób o niego pyta, nie ma tam jednak nic interesującego. Za wyjątkiem niebieskiej tabliczki oznaczającej, że w domu tym niegdyś żyła pisarka i jej utalentowany mąż, nie ma nic ciekawego”. Oczywiście nie chciałam mu wierzyć i postanowiłam sprawdzić to sama, tak czy siak, skoro tu zajechałam musiałam odwiedzić to miejsce.
Gdy dotarłam na miejsce po pewnych komplikacjach, okazało się, oczywiście, że przemiły pan miał racje. W tym naznaczonym historią, literacką weną i prawdziwą twórczą magią miejscu – dziś nie ma nic co mogłoby przybliżyć, żywot tej wielkiej osoby, która odcisnęła ogromne piętno na XX wiecznej literaturze. Dom dziś zamieszkały jest przez osoby prywatne,a ogród zamknięty jest dla zwiedzających odgrodzony od świata wysokim murem.
Przecisnęłam się niekulturalnie na posesje domu graniczącego z domem Virginii i stamtąd, zrobiłam kilka zdjęć jej ogrodowi, który, można dostrzec tylko przez małą zakratowana szczelinę.
Richmond, nie zarabia na Virginii. Richmond nie pamięta o niej. Co gorsza mam wrażenie, że nawet jej mieszkańcy nie wiedzą jak wielką i płodną pisarkę posiadali tu przez lata. W księgarniach nie ma jej dzieł, a już na pewno nie zdobią ich wystaw, nie ma pocztówek z jej wizerunkiem, ani zakładek z cytatami. Nigdzie nie ma informacji pozwalających poznać bliżej sylwetkę artystki.
po lewej okna domu Virginii oglądane od ogrody/ po prawej wejście do domu obok
Było to dla mnie sporym zaskoczeniem, po tym jak trzy lata temu odwiedzając maleńkie miasteczko Valldemossa, położone u podnóża pasma Sierra de Traumuntana na Majorce – zostałam zaatakowana z każdej strony Chopinem i Georg Sand. Miasto to, do dziś żyje z tej jednej, jednorazowej, trzymiesięcznej wizyty wielkiego kompozytora i pisarki, którzy uciekając przed paryskim klimatem, pragnęli spokoju i ciepła – spędzając jedną jedyną zimę – na Majorce, która odmieniła życie dziesiątek ludzi, żyjących w prawie 200 lat – po ich krótkiej wizycie, z dochód ze sprzedażny pamiątek dotyczących i życia i twórczości. Co śmieszne, nigdzie w Polsce(nawet na allegro) nie mogłam dostać książki napisanej przez Sand – o tym wojażu, dopiero tam, w słonecznej maleńkiej majorkańskiej Valldemossie mogłam zdobyć egzemplarz wydany po polsku.
mur odgradzający ogród
Dlaczego o tym mówię? Bo pokazuje to wielki kontrast w sposobie postrzegania historii i pewnych jej wydarzeń. Mała pozbawiona wielu kulturalnych i historycznych opowieści Majorka pielęgnuje je i sprzedaje, jednocześnie dając możliwość zwykłym turystom, dogłębnie przeżyć wizytę w tym miejscu, nawet poprzez tak daleko idącą komercjalizacje pewnych faktów. Anglia tak bogata w wielkich ludzi, urodzonych tu, tworzących na jej łonie obcokrajowców, przy choćby tylko odwiedzających ją ludzi wielkiego formatu, nie rozdrabnia się na drobne nad pojedynczymi epizodami, które wiją się tu i supłają bez końca w odmętach historii. Pozostawiając nam, turystom, czytelnikom, romantykom prawo wyboru i możliwość przeżycia literackich podroży na własna rękę. Po cichu i skromnie pogrążając się we własnych refleksjach.
Spacerowałam po Richmond jeszcze kilka godzin. wspinając się na bajecznie zielone wzgórze myślałam ciepło o życiu i śmierci tej jednocześnie niezwykle ciekawej, ale i smutnej kobiety.
o samym Richmond opowiem w osobnym poscie
This post has already been read 2123 times!