Nie przypuszczałam, że wizyta w Anglii sprawi mi tyle radości. Przez pierwsze miesiące po powrocie z Londynu, pryskałam jadem na samo wspomnienie angielskiej bylejakości. Potrzebowałam trochę czasu, by nabrać dystansu do własnych doświadczeń z czasów życia w na wyspie. Anglia tylko na mapie wydaje się być częścią Europy. ta prawda wyniesiona z podstawówki, na miejscu, wydaje się zwykłą bujdą.To oderwane od reszty kontynentu miejsce, zupełnie inne niż wszystko co możemy spotkać na kontynencie, za to w całej swej inności zupełnie zunifikowane. Gdziekolwiek na wyspie się nie zatrzymamy, uderzy nas „ten sam” rząd zrośniętych z sobą domków jednorodzinnych, sklepów prowadzonych przez bengalczyków pod szyldem off licens (coś na kształt naszych monopolowych) czy kolorowych wystaw sklepowych, które z daleka zachwycają ferią barw, z bliska zaś szokują bylejakością, zbutwiałym drewnem, odpryśniętym lakierem, brudną firaną, wszystkim tym co może brzmi kuriozalnie i małostkowo, nie jednak, gdy staję się natręctwem dnia codziennego, nie wyjątkiem a regułą, którą jak refren, czy wieczorną modlitwę powtarza każdy zakręt i wąska uliczka.
Anglia to specyficzne miejsce, jeśli tylko nie musi się tu żyć, to bardzo przyjemna alternatywa. Kilka dni urlopu na wyspie, może tylko wzmóc uczucie sympatii do angielskiej kultury i zupełnie odmiennej estetyki. Dopiero wowczas, gdy przychodzi nam ocierać się każdego dnia o tą angielską odmienność, zaczyna nas ona uwierać. To jak z sukienką na manekinie, dopóki nie musimy dopiąć wąskiego zamka i znosić ocierajacego materiału, bedzie nam wydawała się idealna. Pozostaje nam wciągnąć brzuch i życ na bezdechu, co w emigranckim języku będzie znaczyło dopasować do reguł i inności, zaakceptować ją jako swoją nową codzienność, lub wyjechać
Kochałam Anglię bardziej niż potrafi sobie to wyobrazić czytelnik, pozbawiony romantycznej duszy i skłonności do egzaltacji. Wzdychałam do angielskich wrzosowisk i kamiennych wiosek. Wszystkie najważniejsze powieści, które odcisnęły piętno na moim życiu, życiowych wyborach i osobowości, działy się na wyspie lub osadzone były w angielskiej kulturze.
Londyn był więc jednym z największych moich podróżniczych marzeń. Pierwsza wizyta w mieście, była więc czymś więcej niż kilkudniową wycieczką. .. Prawie 9 miesięcy spędzonych w tej metropolii drastycznie wpłynęły na mój stosunek do stolicy jak i całej wyspy. Tłum, brud, komunikacja miejska, ceny, jedzenie.. wszystko to doskwierało mi na każdym kroku, nie pozwalając się cieszyć codziennością.
Gdy siedzę teraz nad filiżanka latte z widokiem na st. Paul Christophera Wrena i przepiękną panoramę miasta cieszę się, że znów tu jestem w tym mieście, w którym czuje się zupelnie u siebie. Spacer utartymi szlakami. Jazda tak dobrze znanym metrem, obiad na Brick Lane,smak angielskiego cydru wizyta w Tate Modern czy jazda piętrowym autobusem… Jak szczur, intuicyjnie skręcam w kolejne uliczki, jakbym nigdy nie wyjeżdżała z tego miasta, jakby nic się nie zmieniło. Zapominając momentami, że to już nie moje miasto.. Wierze jednak, że wszędzie gdzie zostajemy na dłużej pozostawiamy jakąś cząstkę siebie. Chodząc tymi londyńskimi ulicami, odnajduję swoje dawne refleksje, zapomniane myśli, wyparte z jaźni wspomnienia. Dzięki tej sentymentalnej podróży czuję się pełniejsza. Odzyskała ostrość widzenia i obiektywizm.
Bez zbędnych emocji i dziecinnej emfazy, moge pwiedziec z czystym sumieniem: lubię to miasto, Chociaż mogłabym wylicytować tu całą litanię jego wad i okropieństw, w tym miejscu zamilknę, nie chcąc psuć tej chwili. Moja opinia pozostaje niezmienna, to miasto potwor, w którym nie da się żyć. Nie zmienia to jednak faktu, że jako turysta pragnę wracać tu jak często to tylko możliwe.
Biorę ostatni łyk latte i wraz z cierpkim osadem kawy przełykam gorycz londyńskich wspomnień. Dziś jestem szczęśliwa, lubię to miasto, lubię ten moment,ale najbardziej lubię perspektywę rychłego powrotu do stolicy( naszej stolicy).
This post has already been read 3189 times!