Wyjazd to najlepszy sposób by pobyć z drugim człowiekiem, poznać go lepiej, nadrobić zaległości czy zacieśnić więzi. Nie ma nic przyjemniejszego niż, co jakiś czas ruszyć się z miejsca i pobyć, z którymś z przyjaciół sam na sam, a walkę z codziennością zamienić na bój z obcą walutą, nieznanymi obyczajami, lotniskowymi leżankami czy hostelową ciężką atmosferą.
Dawno nie podróżowałam z moją Mamą, gdy więc w lutym pojawiły się tanie loty do Kopenhagi,decyzje podjęłyśmy w kilka minut. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej w ten sposób: Ja: Mamu są tanie loty do Kopenhagi, lecimy na rowery?Beatka: Rezerwuj! Tym sposobem jeden z kwietniowych weekendów spędziłyśmy rozkoszując się bajeczną pogodą, niesłychanie świeżym skandynawskim powietrzem i przede wszystkim swoim towarzystwem!
Miałam to szczęście odwiedzić wcześniej wszystkie skandynawskie stolice, a nawet zobaczyć spore połacie tej części Europy, do wizyty w Kopenhadze podchodziłam więc nieufnie. Po prze-googlowaniu dziesiątek stron opisujących co warto byłoby zobaczyć, uznałam, że to słodkie małe miasteczko, na kształt Talina ( którego nie jestem największą fanką). Bałam się, że braknie tej słodkiej mieścince tego pazura i oryginalności, który przyciąga mnie jak magnes od lat, karząc śledzić skandynawskie blogi, portale z designem i uliczną modą czy też nużyć się w skandynawskiej literaturze. Patrząc na internetowe przewodniki uznałam, że wszystko co to miasto ma do zaoferowania zamyka się na jednej ulicy kolorowych domków ,pełnej smażalni ryb i gofrów, lodziarni i przelewających się tłumów turystów ( Nyhavn) która niekoniecznie jest tym czego szukam w podróży.
Skończyło się jednak na szczęście tak jak lubię najbardziej, z kocykiem pod pupą na pikniku, wizytą na cmentarzu, degustacją lokalnych trunków i zwiedzaniem targów staroci. Niespiesznym spacerze ulicami starego miasta, obserwowaniu ludzi, leżakowaniu na drewnianym pomoście i pikniku w ogrodzie botanicznym, było tez alternatywnie za sprawą wizyty w hipisowskiej wiosce w dzielnicy Christiania,gdzie od samych oparów marihuany można się było nieźle wstawić, ale o tym w osobnym poście.
Spanie na lotnisku w Kopenhadze
By ta historia miała ład i skład, muszę zacząć od nocy na lotnisku. Od czasów londyńskiego życia nie jest to dla mnie wielkie wydarzenie, jednak to co zastałam na kopenhaskim lotnisku było dla mnie naprawdę szokujące! Przywykłam do tego, ze trzeba się zwinąć w kulkę na swojej kurtce, gdzieś we wnęce drzwi do zamkniętej wypożyczalni samochodowej ( jak na Stansted) czy na ławkach przedzielonych podłokietnikami (Stansted), na złączanych fotelach Starbucksa ( Luton), taśmie transportującej bagaże i karimacie ( Edynburg), ale prawdziwych leżanek (wygodniejszych niż moja rozkładana rogówka!) zupełnie się nie spodziewałam! Zacznę więc od tego, że polecam absolutnie spanie na kopenhaskim lotnisku, Na pietrze II Terminala, czekają na Was pachnące, skórzane okrągłe tapczany idealne by wyłożyć się na nich i zasnąć w dwie, a nawet trzy osoby.
Transport z Lotniska w Kopenhadze
Transport z lotniska również jest genialny. Z miejsca czuć, że jesteśmy w Skandynawii, że wszystko działa jak należy, jest zorganizowane z rozmysłem i wyczuciem estetyki. Z lotniska dostaniemy się do centrum miasta metrem w mniej niż 20 minut ( bilet w jedną stronę 36 DKK)
My wysiadłyśmy w Christianii, gdzie zaczęła się nasze eksploracja miasta. Śniadanie w lokalnej piekarni zjedzone na ławce z widokiem na kanał i zacumowane barki, musiało wróżyć dobry początek dnia. Stąd wąskimi uliczkami kluczyłyśmy dookoła centrum, zwiedzając południową część zabytkowego miasta. Idąc drogą ze starówki, do Nowego Portu ( pocztówkowej alei z kolorowymi domkami) natrafiłyśmy na targ pełen staroci oraz rękodzieła. Zawsze z wielką radością obserwuje lokalnych sprzedawców i tubylców oglądających towary.
Skandynawski Design
Krążąc wąskimi uliczkami pełnymi kolorowych domków, bezwstydnie zaglądałam ludziom w okna, pragnąc dostrzec choć fragment skandynawskiej codzienności, pełnej stylowej zwyczajności i prostoty nakrapianej kolorowymi dodatkami. Tych ostatnich nigdy mi dosyć, z radością wchodziłam więc do wszystkich sklepików pełnych designerskich przedmiotów,do użytku codziennego czy wystroju wnętrz, Było ich tak wiele, a asortyment tak wspaniały, że przez moment poczułam się jak w Helsinkach, co więcej za jednym z rogów odkryłam siedzibę Marimekko ( najsłynniejszy fiński sklep z designerskimi wzorami do wystroju wnętrz), a za kolejnym rogiem sklep z ubraniami NUMPH, ultra oryginalnej, duńskiej firmy, którą wysławiałam pod niebiosa, gdy jako nastolatka aspirowałam do miana „awangardowej artystki” :).
Eksploatacje jednego ze sklepików przerwały nam dźwięki trąbki z pobliskiej ulicy, na której właśnie maszerował oddział wartowników królewskich zmierzający na odprawę. Duńskie mundury są urocze niebiesko-czarne barwy wyglądają bardzo szykownie, zupełnie nie rozumiem skąd pomysł na przedstawianie figurek wojskowych w strojach do złudzenia przypominających te angielskie? A może to chińska produkcja i tak po prostu wychodzi taniej? 🙂 Oczywiści żartuję.
Ze starego miasta udałyśmy się nad kanał, nad którym malowniczo ciągnął się jeden z parków, za mostem ulokowała się jedna z alternatywnych dzielnic. Norrebro- jest pełna uroku, młodzieży i obcokrajowców. Swoim klimatem nieco przypominała mi Północny Londyn, street- artem Berlin, a ilością rowerów Amsterdam. ten miks wbrew pozorom sprawia bardzo przyjemne wrażenie.
Nie miałam ciśnienia na oglądnie pałaców, syrenki, czy muzeów, chciałam przyglądać się ludziom i poczuć klimat miast. To interesowało mnie o wiele bardziej niż barokowe elewacje, dlatego przechadzałysmy się bez celu, obserwując ludzi, oglądając grafitii i słodkie kamienice.
Kolacja na Cmentarzu – Assistens (Kirkegard) – nekropolia inna niż wszystkie
Cmentarza jednak nie mogłam sobie odpuścić. Będąc tu chciałam odwiedzić grób Christiana Andersena. Gdziekolwiek jestem zawsze staram się zobaczyć cmentarz, to taka moja fanaberia, nabyta w dzieciństwie ( chyba nikogo nie zdziwię, gdy powiem, że zaraził mnie nią mój Dziadek, ale to temat na innego posta). Nawet krótka wizyta na cmentarzu pozwala mi wyciągnąć wnioski, na temat społeczeństwa, które odwiedzam. Wiele, rzeczy potrafimy robić na pokaz, przygotowujemy piękne bulwary dla turystów, komunikacje miejską, czy darmowe wejścia do muzeów, cmentarzy nie tworzy się pod publiczność i to stanowi ich przewagę. Właśnie ta, nie dla wszystkich oczywista i zrozumiała autentyczność, jest dla mnie tak pociągająca. To miejsce dla tubylców i to jak ono wygląda, jaki mają do niej stosunek i jak umiejscowione jest w tkance miejskiej, jest obrazem, który mówi mi więcej niż można wyczytać w najlepszych opracowaniach czy przewodnikach. Asistens Kirkegard to skrajny wyjątek. To nie tylko, pełna romantyzmu na miarę „Tajemniczego ogrodu”, nekropolia, to również park i tak też przez mieszkańców jest traktowana. Groby luźno rozlokowane są miedzy niesymetrycznymi alejkami drzew, krzewów i polanek, na których piknikują Duńczycy. Zaparkowane rowery, głośne rozmowy, spacery z psami, czy pikniki zakrapiane Tuborgami bądź Carlsbergami, to zwyczajny obraz tego miejsca. Niesamowita skromność i prostota nagrobków oraz niewymuszona atmosfera tego miejsca, wolna od hipsterskiego zadęcia i zbędnej autokreacji, sprawiała, że chciało się tutaj być.
Rozłożyłyśmy więc kocyk, wyciągnęłyśmy nasz prowiant, sącząc Carlsbergii o lokalnych smakach, leżałyśmy i kontemplowałyśmy . Często spaceruje po cmentarzu dla własnej przyjemności, zdarzało mi się czytać tu książki i siedzieć na ławce, rytualnie już odwiedzam zmarłych literatów, do których czuje niepohamowaną wdzięczność, za chwile wzruszenia, które dała mi ich twórczość. Nie przytrafiło mi się jednak, aż do tej chwili leżeć na żadnej nekropolii, sytuacja ta, gdybym usłyszała o niej z ust osób trzecich wydałaby mi się prędzej formą dewiacji niż namolności. Romantyczna aura tego miejsca, pogoda, otoczenie, piękne krzewy i wszem otaczająca nas pozytywna energia, sprawiły, że kolacja ta była jednym z magiczniejszych momentów, dla takich chwil, warto przekraczać próg domu…
This post has already been read 3448 times!